10 września 2013, 10:19 | Autor: Małgorzata Bugaj-Martynowska
Przystanek Londyn

Skończyły się wakacje. Rozpoczęły powroty Polaków na Wyspy. Do domu, do pracy, do nowych wyzwań, a wraz z nimi powroty dzieci do szkół, zarówno brytyjskich, jak i polskich. Bo, jak mówią ich rodzice, to właśnie na Wyspach od lat znajdują się ich rodzinne ośrodki życiowe. I chociaż do kraju polskie rodziny jeżdżą często, bo tęsknią i tam mieszkają ich bliscy, to jednak nie myślą o ponownym osiedleniu się w Polsce.

Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska
Fot. Małgorzata Bugaj-Martynowska

 

Wśród tych polskich rodzin, które większość wakacji spędziły właśnie w swoich rodzinnych stronach, są i takie, które jednak nie zdecydowały się na powrót do brytyjskiej rzeczywistości. Niektóre z nich podjęły decyzję o pozostaniu na stałe w Polsce i właśnie tam postanowiły układać sobie życie na nowo. Przed nimi nowy życiowy rozdział. Z jednej strony dobrze im znany, z drugiej pełen niespodzianek, bo czas spędzony na emigracji zarówno zmienił ich samych, jak i warunki życia w Polsce, do których będą musieli się dostosować. Zarówno dorośli, jak i dzieci.

 

– Będziemy mieli wiele barier do pokonania, ale w Polsce nie jesteśmy sami. Trzeba będzie znaleźć pracę i pomóc dzieciom w nauce, w szkole. Moi synowie przez kilka lat uczęszczali do polskiej szkoły w Anglii, ale zdaję sobie sprawę z tego, że różnice programowe są ogromne. Liczę na pomoc i zrozumienie ze strony dyrekcji szkoły w Polsce oraz na pomoc ze strony lokalnych władz samorządowych, które mogą opłacić np. konsultacje psychologiczne, gdyby zaistniały problemy z adaptacją dzieci w nowym miejscu – mówiła Agata Nawrocka, która po ośmiu latach pobytu na Wyspach zdecydowała się na powrót do Polski.

Agata Nawrocka przyznała, że z podjęciem takiej decyzji wahała się od ponad roku, od czasu kiedy kilkanaście miesięcy temu zginął jej mąż, który był pracownikiem budowlanym.

– Marek miał swoją firmę, podobnie jak większość Polaków mieszkających na Wyspach i zatrudniał pracowników. Zawsze podejmował prace na terenie Londynu, ale z czasem konkurencja stała się tak duża, że trzeba było szukać pracy poza stolicą. Wtedy postanowił wyjechać do Edynburga. Widywaliśmy się tylko w weekendy, bo nie mógł przecież dojeżdżać codziennie do pracy. Podjęliśmy wyzwanie, ponieważ od lat budowaliśmy w Polsce dom i chcieliśmy zakończyć ten proces. Myśleliśmy o zamieszkaniu w nim razem z chłopcami, ale decyzję o powrocie odkładaliśmy, aż było za późno, by móc wrócić razem. I wtedy zdarzył się wypadek, w który zginął mój mąż, w drodze z Edynburga do Londynu. Świat zawalił nam się na głowę. Próbowałam się jeszcze pozbierać, bałam się powrotu do kraju. Aż wreszcie zrozumiałam, że dłużej tak żyć się po prostu nie da. W Polsce synkowie mają dziadków i dalszą rodzinę, a tutaj jesteśmy skazani tylko na siebie. Czeka na nas też dom, a tutaj mieszkamy w wynajmowanym mieszkaniu. Postanowiłam, że wyjedziemy, wrócimy do domu – powiedziała mama Adriana i Maksymiliana.

 

Kiedyś wrócimy…

Państwo Maciejewscy do Wielkiej Brytanii przyjechali 9 lat temu. Kilka miesięcy po tym, jak Polska znalazła się wśród krajów UE. Początkowo byli zachwyceni życiem na Wyspach. Obydwoje mieli dobrze płatne posady i udało im się odłożyć spore kwoty pieniędzy. Oni również wybudowali dom, a właściwie mały pensjonat w dolnośląskim uzdrowisku.

– Żyliśmy jak pączki w maśle. Pracowaliśmy i było nas na wiele stać, często żyliśmy ponad stan, a kiedy jechaliśmy w odwiedziny do Polski, bliskich obdarowywaliśmy drogimi prezentami. Lata 2005 do 2007, to był cudowny czas w Anglii. Dużo pracy, dobre zarobki. Aż przyszedł krach. Straciłem posadę i Iwona zaszła w ciążę. Z czasem musiała zrezygnować ze swojej pracy, a po urlopie macierzyńskim okazało się, że nie ma już do niej powrotu. I los odwrócił się, popadliśmy w długi – mówił Bartek Maciejewski.

– Kiedy urodziły się Paula i Julia, nasze bliźniaczki, i tak właściwie częściej bywałam w Polsce, niż na Wyspach. Dopilnowywałam interesu w Polsce i tam miałam pomoc ze strony rodziców swoich, jak i Bartka. Dziewczynki były tam szczęśliwsze. Dużo wówczas chorowały, a na Wyspach trudno było o fachową opiekę lekarską. Kursowałam między Anglią a Polską. Kiedy byłam w Anglii korzystałam z usług znajomego pediatry z Polski przez internet. Rodzice wysyłali leki dla dziewczynek, albo kursowałam na konsultacje do Kudowy, bo obie są astmatyczkami. Potem, kiedy podrosły i zaczęły już chodzić do zerówki, ja całe dnie spędzałam w domu, bo nie udało mi się znaleźć pracy na pół etatu, by móc pogodzić wszystkie obowiązki. A sprzątać nie chciałam, chociaż o taką pracę było najłatwiej. Miałam tego dość, nie widziałam dalszego sensu mieszkania na Wyspach, bo przecież nasz standard życia bardzo się przez brytyjski kryzys obniżył. A w Polsce mieliśmy przecież do czego wracać, widziałam w tym powrocie pomyślne perspektywy. W końcu zrobiłam bilans. Rozpisałam na kartce plusy i minusy życia w Polsce oraz plusy i minusy życia w Anglii, i dotarło do mnie, że czas wracać do domu, ponieważ nie będziemy niczego w Polsce zaczynać od nowa, lecz jedynie kontynuować to, co zostało przerwane na okres emigracji. To ja namówiłam Bartka do powrotu. Mamy przecież do czego wracać, a i dzieci dzięki temu będą szczęśliwsze, nie mówiąc już o dziadkach, którzy bardzo za nimi tęskną. To czas, którego nie można przegapić, bo życie przecież nie trwa wiecznie – powiedziała Iwona Maciejewska.

 

W podobnej sytuacji znalazła się rodzina państwa Wyrostków. Agnieszka od sześciu lat zajmowała się prowadzeniem domu i dorywczą pracą w charakterze sprzątaczki, na czarno, by móc jak najwięcej zarobić i na pół etatu, aby nie zaniedbywać obowiązków domowych. Jej mąż, Robert podejmował się przeróżnych zajęć. Był kurierem, pracował w firmie zajmującej przeprowadzkami, prowadził firmę budowlaną, pracował w charakterze ochroniarza i jako kierowca autobusu. Razem wychowywali trójkę dzieci, z którymi każdą wolną chwilę spędzali w Polsce.

– Dzieci uwielbiały pobyty w Polsce. Za każdym razem wyjeżdżały stamtąd z płaczem, bo trudno było się rozstać z rodziną i kuzynostwem. Nam też trudno było wracać do angielskiej rzeczywistości, codziennej pogoni – mówiła mama Kamila, Joasi i Kacpra. I chociaż decyzja o powrocie do kraju nie była łatwa, to zdaniem męża Agnieszki – Roberta – dojrzewali do niej wspólnie, całą rodziną, bo wiedzieli, że powrót do Polski, trzeba będzie przynajmniej do czasu, aż dzieci skończą tam szkołę, potraktować trochę, jak „bilet w jedną stronę”.

– Mąż często zmieniał pracę i o różnych porach wracał do domu. Właściwie nie prowadziliśmy w pełni rodzinnego życia. Zdarzało się tak, że tylko krótkie chwile w ciągu dnia spędzał z dziećmi, albo widział je, kiedy już spały. Nie byliśmy tutaj szczęśliwi, a i standard życia w ostatnich latach bardzo się nam obniżył, bo wszystko podrożało. Nie stać nas było na wynajm większego mieszkania i w dodatku zawsze mieszkaliśmy z lokatorami, ponieważ podnajmowaliśmy pokoje. Życie zadecydowało za nas. Rodzice męża przepisali mu dom i część gospodarstwa. Trzeba było podjąć decyzję o wyjedzie. Nie żałuję tego i jestem szczęśliwa, że los zadecydował za nas, że mogliśmy doświadczyć pobytu na Wyspach, że dzieci nauczyły się języka angielskiego, że udało nam się odłożyć niewielkie pieniądze, które teraz możemy zainwestować w Polsce. Przystanek Londyn był nam potrzebny i traktuje pobyt tutaj, jak kolejne doświadczenie życiowe – powiedziała Agnieszka Wyrostek.

 

Tekst i fot.: Małgorzata Bugaj-Martynowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_