07 kwietnia 2014, 14:16 | Autor: Magdalena Grzymkowska
W wielu muzycznych odsłonach

Z Magdaleną Molendowską, sopranistką, solistką Opery Narodowej oraz Opery Wrocławskiej i w tym sezonie debiutantką na Glyndebourne Festival, a także zdobywczynią. Złotego Medalu GSMD, rozmawia Magdalena Grzymkowska.

Magdalena Molendowska w scenicznym entourage'u / fot. archiwum artystki
Magdalena Molendowska w scenicznym entourage'u / fot. archiwum artystki
 Jak to się stało, że trafiła pani do Guildhall School of Music and Drama? Dlaczego zdecydowała się pani na wyjazd z Polski? Czy Akademia w Gdańsku nie dawała pani możliwości rozwoju?

– Do GSMD trafiłam dzięki przyjacielowi, natomiast z decyzją o wyjeździe nosiłam się już od dłuższego czasu. Podróże kształcą i są niezastąpionym źródłem artystycznych inspiracji. A co do Gdańskiej Akademii Muzycznej, to nie mam najmniejszych powodów do narzekań: mój dyplom magisterski uzyskałam w tej właśnie uczelni.

 Skończyła pani także w Gdańsku prawo… Jak to było? Czy śpiewanie od zawsze było pani hobby, które się przekształciło w pracę zawodowa? Dlaczego wybrała pani prawo jako drugi kierunek? Wiązała pani przyszłość bardziej z prawem czy z muzyką?

– Prawo było moim pierwszym wyborem. Już mało kto dziś pamięta, że swoją przygodę z muzyką zaczęłam mając 22 lata, ukończone dwa pełne lata kursu uniwersyteckiego i bez jakiegokolwiek przygotowania muzycznego. Śpiew był zawsze moim marzeniem, które zupełnie niespodziewanie się ziściło. Ale już od pierwszego dnia zajęć w Akademii  Muzycznej wiedziałam, że to śpiewanie jest tym co będę robić w życiu.

 Na co dzień mieszka pani w Londynie, w Wiedniu, czy w Polsce?

– Zależy kiedy! Mój prawdziwy dom jest na Pomorzu. To ten do którego zawsze wracam, gdzie mam rodziców, pianino i psa. Ale trudno nie nazywać domem miejsca w którym mieszka się na przykład pół roku, prawda? Dlatego takich tymczasowych domów też mam kilka, a w każdym z nich awaryjną walizkę i przyjaciół.

Poszczęściło się pani i śpiewa pani nie tylko dla publiczności europejskiej, ale również dla Polaków. Jak to się stało, że trafiła pani do Opery Narodowej w Warszawie? Gdzie w Polsce lubi pani najbardziej koncertować? W Warszawie, Wrocławiu czy w rodzimym Trójmieście?

– Poczucie narodowej tożsamości zawsze było dla mnie bardzo ważne, dlatego ogromnie sobie cenie pracę w Polsce. Opera Narodowa zawsze będzie dla mnie bardzo wyjątkowym miejscem. Tam zrealizowałam swój profesjonalny debiut operowy oraz angaż do roli pierwszoplanowej. Otrzymałam wielki kredyt zaufania oraz nieocenione wsparcie merytoryczne i duchowe. Takich rzeczy się nie zapomina do końca życia. Ale naprawdę uwielbiam każde z miejsc w których występuję. Mam szczęście do świetnych partnerów, życzliwych mentorów, mądrych kierowników muzycznych, inspirujących reżyserów. Dlatego do „moich” miejsc wracam zawsze ze szczerym uśmiechem.

W której operze czuje się pani najlepiej? Ma pani jakąś ulubioną?

– Jest wiele tytułów które rozgościły się na dobre w moim sercu, ale prym wiodą zdecydowanie Halka, Aida i Tosca.

Czy na co dzień też słucha pani muzyki klasycznej? Jacy są pani ulubieni  muzycy?

– Oczywiście. Moją ukochaną śpiewaczką jest Anna Moffo, ale podczas pisania niniejszych odpowiedzi przez głośnik przewinęły się połowa suit wiolonczelowych Bacha w wykonaniu Yo-Yo Ma, I część 5 Symfonii Mahlera z domieszką Leszka Możdzera filmowo i nie. Nie jestem bałwochwalczą wyznawczynią konkretnych wykonawców, kolekcjonuję raczej muzyczne wrażenia, które wracają do mnie przez długi, długi czas. Ale Lipskich Filharmoników kocham bezwarunkowo!

Które z osiągnięć scenicznych ceni sobie pani najbardziej?

– Zdecydowanie wszystkie moje trzy Halkowe debiuty. Zarówno te które się już odbyły, jak i ten planowany na 2015 rok. Każda z tych produkcji pozwoliła mi się poczuć się bardzo wyjątkowo i daje mi wiele satysfakcji.

Która z nagród, które pani otrzymała jest dla pani najbardziej cenna?

– Są dwie takie nagrody. Pierwsza to oczywiście Złoty Medal GSMD, a druga to moje nazwisko które zostało zgłoszone do Paszportu Polityki. Było to dla mnie wielkie zaskoczenie i niezwykły komplement. Takie wyróżnienia stanowią wspaniałą motywację do dalszego wysiłku.

Zna pani Piotra Lempę? Zdarzało się razem koncertować na jednej scenie? Jaki on jest w pracy?

– Znam Piotra jeszcze z Gdańska. Jest fantastyczny. Podczas jednej z prób gdzie grałam służącą, grzecznościowo zastąpił mi partnera. Zadanie było proste: mieliśmy wbiec na scenę ja z miską, on za mną z butelką wina, zostawić wszystko na stole i zniknąć. Zanim się to stało, zdążył się najpierw dwa razy zaklinować ze mną w drzwiach, klepnąć tam gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę, obiec dookoła, a i tak był pierwszy przy stole. Dostaliśmy wtedy wszyscy 15 minut przerwy żeby się wyśmiać. Uwielbiałam z nim pracować!

Piotr Lempa w ostatnim wywiadzie dla Dziennika Polskiego powiedział, że opera na Zachodzie jest bardziej popularna, ponieważ jest inne podejście. Do opery można przyjść w dżinsach, a bilety do opery dostają na urodziny nawet nastolatkowie, którzy od młodego wieku są „przyzwyczajani” do takiej formy rozrywki. Czy zgadza się pani z tym stwierdzeniem?

– Oczywiście że tak. Piotr moim zdaniem trafił w sedno, wskazując że na Zachodzie to często nastolatkowie są obdarowywani biletami na wydarzenia kulturalne. Naście lat to przecież czas dorastania i buntu, formowania niezależnych opinii i samodzielności. Niech więc sami chodzą, dyskutują, krytykują, porównują. Niech się wykłócają i mówią dlaczego im się tak strasznie nie podoba. Żeby za kilka lat jakiś Diogenes nie musiał biegać po centrach handlowych z lampą, szukając resztki tych których dorosłości nie formowała butelka piwa w parkowych krzakach.

Co bardziej pani lubi w swojej pracy śpiewaczki operowej? A co jest dla pani najtrudniejsze lub najnudniejsze?

– Uwielbiam próby i atmosferę twórczej pracy jaka im towarzyszy. Natomiast nie znoszę wożenia ton wyciągów i nieustannego przepakowywania walizek.

Często pani podróżuje. Czy odczuwa pani różnicę pomiędzy koncertowaniem przez polską a jakąkolwiek inną publicznością?

– Zdecydowanie nie. Każda publiczność ma swoje gusta, energię i ekspresję. Za każdym razem jest to nieporównywalne i niepowtarzalne wydarzenie.

Czy w międzynarodowym środowisku muzycznym spotyka pani dużo Polaków?

– Całkiem sporo. I cieszy mnie najbardziej to, że są to zazwyczaj niezwykłe osobowości i wiele z tych spotkań długo się pamięta.

Co pani zdaniem można zrobić dla popularyzacji muzyki operowej w Polsce?

– Wielu ludzi stawia dzisiaj sztukę na równi z innymi dobrami materialnymi ,ponieważ stała się powszechnie dostępna. Kupują bilet do opery jak pudełko czekoladek: bo będzie klasycznie, elegancko i słodko. I często są rozczarowani. Tymczasem opery są trochę jak egzotyczne owoce, jeśli tylko wiesz jak je ugryźć, dostarczają niesamowitych przeżyć. Moja recepta to czytać, czytać i czytać! Podobno w internecie jest już wszystko.

Jakie są pani zawodowe plany na przyszłość?

– Oprócz wspomnianej nowej produkcji Halki, pojawię się w najbliższym czasie w kilku pięknych, nowych dla mnie rolach w kraju i za granicą. A zaczynam tegoroczny sezon letni debiutem w Kawalerze Srebrnej Róży, Traviacie oraz coverem Donny Elviry we wznowieniu Don Giovanniego podczas tegorocznej edycji Festiwalu w Glyndebourne.

Czego możemy się spodziewać po koncercie 6 kwietnia w Londynie?

– Muzyki polskiej w różnych odsłonach. Niekoniecznie patetyczno- patriotycznej, za to z pasją, dystansem i prawdziwie polskim temperamentem.

Rozmawiała: Magdalena Grzymkowska

Niestety z przyczyn zdrowotych pani Magdalena nie mogła uczestniczyć w koncercie 6 kwietnia zorganizowanym przez Konfraternię Artystów Polskich z okazji 50-lecia POSK-u. [przyp. red.] Bardzo żałujemy i życzmy artystce rychłego powrotu do zdrowia! 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_