22 kwietnia 2014, 11:38 | Autor: Małgorzata Bugaj-Martynowska
Razem dla Piotra

Londyński maraton gromadzi zawsze rzesze entuzjastów. Zgłoszenia do udziału w nim przyjmowane są tylko w jeden wybrany dzień w ciągu całego roku kalendarzowego. Wówczas rozpoczyna się prawdziwy wyścig o miejsce. Niektórzy starają się o możliwość w londyńskim biegu przez kilka lat, bezskutecznie wypełniając zgłoszenie licząc na przysłowiowy łut szczęścia, bo wziąć udział w wydarzeniu z pewnością warto. Nagroda jest podwójna, a może nawet potrójna. Pobicie swojego rekordu, wyścig po zwycięstwo, satysfakcja i to, co najważniejsze możliwość niesienia pomocy innym, tym którzy nawet jeżeli by chcieli, sami w maratonie pobiec nie mogą…

Fot. Archiwum
Fot. Archiwum

 

Beata Wdowczyk, rodem z niewielkiej miejscowości pod Poznaniem, amatorka biegania, osiem razy brała udział w różnych maratonach, jednak w londyńskim, w niedzielę 13 kwietnia, pobiegła po raz pierwszy. O swoich przeżyciach i realizacji postawionego sobie celu postanowiła podzielić się z „Dziennikiem Polskim”. To zaledwie drugie z polonijnych mediów, które jej zdaniem, zainteresowało się tym, o czym chciałaby opowiedzieć czytelnikom pisma oraz zachęcić ich do niesienia pomocy nie tylko przyjacielowi Beaty z dzieciństwa – Piotrowi Sznurze, ale także innym ludziom, którzy podobnie, jak Piotr znaleźli się w niezwykle trudnej sytuacji i są zmuszeniu jakość swojego życia całkowicie uzależniać od innych.

 

Przyjaciel z dzieciństwa

– Z Piotrem znamy się od przedszkola, razem chodziliśmy do szkoły podstawowej. To taka przyjaźń z dzieciństwa, razem również dorastaliśmy. Potem nasze drogi rozeszły się. Piotr skończył polonistykę, ożenił się, ma dwoje dzieci nadal mieszka w kraju. Ja 10 lat temu wyjechałam do Londynu, tutaj zmazałam pracę, tutaj realizuję swoją pasje, którą jest bieganie i tutaj zdecydowałam się podjąć studia. I chociaż mogę powiedzieć, że w brytyjskiej stolicy osiedliłam się na dobre, to jednak nadal bardzo tęsknię za Polską, odwiedzam w niej rodzinę tak często, jak jest to tylko możliwe i oczywiście całym sercem jestem z moim rodzinnym miastem. Dlatego kiedy półtora roku temu dowiedziałam się o wypadku Piotra, bardzo przeżyłam to zdarzenie. I już od pierwszych dni po otrzymaniu tych przykrych wiadomości o stanie zdrowia Piotra, chciałam zrobić wszystko aby mu pomóc i aby pomóc jego bliskim w tym trudnym dla nich czasie – powiedziała Beata.

Piotr Sznura był również, jak Beata biegaczem. Półtora roku temu jednak zdarzył mu się niefortunny wypadek, który z pozoru wyglądał na zwykłą kontuzję, która przytrafia się podczas treningu. Zerwany mięsień – tak brzmiała diagnoza lekarza. Zastosowano leczenie – umieszczenie nogi Piotra w gipsie. Jednak ta metoda leczenia okazała się za mało skuteczna na taką przypadłość. Noga Piotra nie przestawała go boleć, a w konsekwencji przyplątała się dużo poważniejsza zakrzepica. Pewnego dnia Piotr obudził się częściowo sparaliżowany, a w krótkim czasie paraliż objął resztę jego ciała. Kontakt z nim stał się niemożliwy. Lekarze orzekli u niego syndrom zamknięcia wewnętrznego i polecili jego rodzinie, by umieściła go w hospicjum. – Lekarze odebrali rodzinie Piotra nadzieję na to, że Piotr mógłby szybko wyzdrowieć. Jedynym dla niego ratunkiem miał okazać się w opinii lekarzy, pobyt w hospicjum, ponieważ tam Piotr miałby zapewnioną całodobową opiekę. Na szczęście okazało się, że pobyt Piotra w hospicjum stał się dla niego i jego najbliższych przysłowiowym światełkiem w tunelu, ponieważ w hospicjum pracowała jedna z wolontariuszek Agnieszka Kaluga, która dużo uwagi poświęcała w opiece nad Piotrem. To właśnie ona pierwsza zauważyła, że z Piotrem jest kontakt wzrokowy i to ona pierwsza rozpoczęła z nim rozmowy. Mruganie powiek zastępowało im gesty i słowa – opowiadała Beata.

– Jakiś czas temu Piotr opuścił mury hospicjum, wrócił do domu. Opiekę nad nim sprawuje żona na zmianę z opiekunką i studentami, którzy dbają o rehabilitację Piotra. Na taką profesjonalną, odpłatną terapię ani Piotra, ani jego rodziny po prostu nie stać. Koszty codziennych ćwiczeń są bardzo wysokie – mówiła Beata, która obliczyła, że Piotr potrzebuje około dwóch godzin rehabilitacji dziennie, a każda z nich to koszt około 100 złotych. Do tego należy doliczyć kolejne 100 złotych za godzinę fizykoterapii plus niezbędne środki pielęgnujące. W skali miesiąca to suma blisko 5 tysięcy złotych, na którą nie może pozwolić sobie rodzina Piotra. Przygnębiająca jest też wiadomość dosłownie z ostatniej chwili, że Piotr nie otrzymał dofinansowania do wózka elektrycznego, co w rezultacie czyni go więźniem nie tylko we własnym ciele, ale także i w domu.

 

Medal i pieniądze dla niego

Z numerem startowym 10098, Beata Wdowczyk znalazła się wśród 36 tysięcy innych maratończyków podczas London Marathon 2014, którzy w ubiegłą niedzielę w zdecydowanej większości biegli po to, aby nieść pomoc innym.

– Chciałam wziąć udział w londyńskim maratonie dla mojego kolegi Piotra, który od ponad półtora roku tkwi uwięziony we własnym ciele. Bardzo chciałam mu pomóc. Piotr nie może o nic poprosić, uznałam za swój obowiązek poproszenia za niego. Od dawna szukałam pomysłów, jak mogłabym to zrobić i dokładnie rok temu przyszedł mi do głowy pomysł wzięcia udziału w londyńskim biegu. Wysłałam swoje zgłoszenie dokładnie dzień po zakończeniu ubiegłorocznego maratonu. Obawiałam się jednak, że szanse wylosowania mojego nazwiska były małe, mogłam liczyć jedynie na szczęście, jednak nigdy nie straciłam ani wiary, ani nadziei. I oto w październiku ub. r. w skrzynce pocztowej znalazłam maratońską gazetę, a w niej informację, że wezmę udział w najbliższym maratonie – mówiła Beata Wdowczyk, która przyznaje, że otrzymana wiadomość była dla niej szokiem i natychmiast zmobilizowała ją do przgotowań. Rozpoczęły się codzienne, jeszcze bardziej intensywne treningi. I wyznaczenie sobie konkretnego celu, bo ten był najważniejszy. Stało się nim uzbieranie kwoty 2014 funtów na przynajmniej dwumiesięczną rehabilitację dla Piotra. Potem pozostało tylko wysłać link z zapraszającym do udziału w akcji listem do znajomych. Rozpoczęło się odliczanie i trzymanie kciuków, aby wyznaczoną kwotę udało się uzbierać. Trzy miesiące przed maratonem Beata skontaktowała się z rodziną Piotra i osobami odpowiedzialnymi za prowadzenie jego konta na facebooku. „RazemDlaPiotra” tak brzmi tytuł witryny, na której można uzyskać bieżące informacje. Tam również można zobaczyć Piotra, który pod okiem terapeutów dzielnie ćwiczy wierząc, że któregoś dnia wróci do zdrowia. Żona Piotra, Magda zapewnia, że ani Piotr, ani jego rodzina nie poddają się i ufają, że dzięki pomocy innych ludzi uda im się przezwyciężyć chorobę Piotra. Proszą również o zachęcające komentarze, które są nieocenionym źródłem wsparcia dla Piotra w jego walce z chorobą. Liczą także na to, że uda się pozyskać środki finansowe na to, aby Piotr miał zapewnione wszystko to, co jest mu niezbędne do walki.

Dzisiaj już wiemy, że bieg maratoński przyniósł Beacie medal (w piątek Beata wybiera się do Polski, aby zawieźć ten medal Piotrowi – przyp. red.) oraz kwotę 1766 funtów, którą przekaże jego rodzinie.

– Biegłam 5 godzin i 12 minut, nie udało mi się pobić mojego rekordu czasowego, który wynosi 4 godziny i 50 minut. Jestem jednak szczęśliwa, bo jestem bliska osiągnięcia wyznaczonego sobie celu. W czasie biegu organizatorzy maratonu dopingują jego uczestników, przypominając im aby skupiali się na swoim celu, bo może się okazać, że zamiast biec, będą szli (śmiech!). Widziałam jak wielu osobom tym razem nie udało się i wracali do domu autobusami. Mam jednak jeszcze czas, ponieważ do końca kwietnia można wpłacać pieniądze. Do kwoty pełnej 2014 funtów pozostało już niewiele, mam nadzieję, ze z pomocą ludzi o szlachetnych sercach, wrażliwych na krzywdę innych, uda nam się wspólnie dokończyć ten maraton, bo przecież chociaż udało mi się dobiec do mety w niedzielę, to zbiórka dla Piotra jeszcze trwa. Wierzę, że jedno ziarenko może poruszyć lawinę – powiedziała Beata Wdowczyk.

 

Tekst Małgorzata Bugaj-Martynowska

 

 

k

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_