06 czerwca 2014, 22:49
Szczęście dla każdego

Jest takie miejsce w centrum Poznania, nazywa się Rondo Kaponiera. Kto był w stolicy Wielkopolski ten wie, kto nie był, a będzie, i tak tam trafi, bo cała komunikacja miejska przebiega właśnie tamtędy. 25 lat temu, pewnej majowej nocy 1989r. wybraliśmy się tam z kolegą. Byliśmy wtedy studentami, w głowach aż kipiało nam od różnych pomysłów, idei i marzeń i postanowiliśmy powiedzieć o nich całemu światu. Wcześniej przygotowaliśmy nasz manifest, na wielkich arkuszach papieru wypisaliśmy najważniejsze hasła dla Polski i Polaków: precz z cenzurą, wyrzucić okrągły stół na śmietnik historii, wyrzucić Armię Radziecką z kraju i ogłosić Polskę państwem neutralnym oraz wprowadzić prawdziwe wolne wybory do parlamentu. Cały naród właśnie cieszył się ugodą podpisaną przy okrągłym stole z komunistami i zapowiedzią częściowo wolnych wyborów 4 czerwca 1989 r., ale nam to nie wystarczało. My z Maćkiem (czyli kolegą) chcieliśmy więcej. Nie zapomnieliśmy oczywiście o braci studenckiej. Jeden z postulatów przewidywał obalenie prohibicji wprowadzonej na terenie uczelni i obowiązek sprzedaży piwa w barze oraz stołówce studenckiej. Z naszym programem wyborczym wyszliśmy na ulicę w kierunku ronda Kaponiera. Mijaliśmy ostatnich przechodniów, nocne tramwaje z rzadka tylko zakłócały sen miasta. Plan był prosty: wywiesimy tyle plakatów ile się da a rano ludzie spieszący do pracy poznają nasz program wyborczy.
W przejściu podziemnym pod rondem, które również ma kształt wielkiego koła, zaczęliśmy plakatowanie ścian. W pewnym momencie usłyszeliśmy, że ktoś stoi za nami.
– Brawo chłopcy! Świetnie! Tak trzymać – jakiś starszy pan zagrzewał nas do działania.
– Świetny program, jestem z wami!
Dobry początek, pomyśleliśmy. Idziemy dalej. Rondo jest ogromne, a plakaty chcemy wywiesić przy każdym wyjściu. Posuwamy się przeciwnie do ruchu wskazówek zegara, czyli w lewo. Drugi, trzeci, czwarty… Dochodzimy do miejsca w którym zaczęliśmy plakatowanie. Powinien tam wisieć pierwszy plakat. A jego nie ma! Jest za to starszy pan, który na początku zagrzewał nas do dalszego działania.
– Chłopacy, zwiewajcie, bo za wami idzie milicja, zrywa plakaty i szuka was, uciekajcie!
Nie było na co czekać… zwialiśmy. Wtedy uratowało nas rondo, bo milicjanci szli wkoło za nami. A wystarczyło, żeby rozdzielili się i poszli w przeciwnych kierunkach. Tamten ustrój musiał jednak upaść skoro miał tak tępych funkcjonariuszy milicji… Ale gdyby było inaczej, to kto wie, gdzie bylibyśmy dzisiaj. Powiedzmy, że wydarzenia potoczyły się tak: milicjanci rozdzielają się – jeden idzie w lewo, drugi w prawo i zaraz nas łapią. W Polsce co prawda czuć już powiewy wolności, zaraz będą wybory, ale milicja z pałkami jeszcze goni ludzi po ulicach, działa cenzura a w koszarach siedzi 200 tysięcy ruskich żołnierzy. No więc aresztują mnie i Macieja, i stajemy się ostatnimi ofiarami upadającego komunizmu. Natychmiast po wyborach 4 czerwca zostajemy bohaterami narodowymi, prawie tak samo ważnymi jak ekipa Wałęsy, która dostała się do parlamentu. Kto wie, może na otarcie łez mianują nas np. ambasadorami. A potem to już z górki: ordery, zaszczyty, wywiady, sława. Wystarczyło tylko w odpowiednim momencie dać się złapać z tymi plakatami. Ale my uciekliśmy przed milicją i tak samo uciekło nasze szczęście… Ja zarabiam pisaniem felietonów, a Maciej uczy w szkole.
Dzieci mówią, że szczęście mieszka w niebie i każdy może je dostać. Ale jak dorosną będą mówić inaczej: szczęście to jest kasa, dobry samochód, ekstra żona i fajna robota załatwiona po znajomości. Kto tego nie ma – frajer. Pani Zofia należy do pierwszej grupy. Pracuje w banku, co ja mówię, jest dyrektorem banku, więc nie wiem, czy należy mówić „pracuje”, ona po prostu jest. Pani Zofia kilka razy w miesiącu przychodzi do luksusowej perfumerii na zakupy. Znajoma, która ją obsługuje, ma wyrzuty sumienia.
– Wiesz, ja jej wciskam takie kremy po 2 tys. zł za sztukę, ona je kupuje i jest bardzo zadowolona. Ale te kremy są warte tyle samo, co tamte, po 200 zł. A tamte tańsze działają tak samo skutecznie, jak te najzwyklejsze, które kosztują 20 zł za opakowanie. No więc trochę ją chyba oszukujemy. Ale wiesz, ona mówi, że po wizycie u nas czuje się szczęśliwa.
– W takim razie wszystko w porządku – zapewniam znajomą – bo każdy ma prawo do szczęścia. Jeden kupuje je po 2 tys. zł za sztukę, inny jest szczęśliwy dopiero wtedy, kiedy nie ma nic.

Andrzej Kisiel

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (1)

  1. Uwielbiam takie historie. Nie wiem czy jest prawdziwa, czy tylko wymyślona ale jako, że urodziłem się rok po wydarzeniach z pańskiej poznańskiej historii to nie do końca zdaję sobie sprawę jak to wyglądało kiedyś, u schyłku komuny, za komuny czy podczas zmian ustrojowych. Każda taka informacja kieruje nowe światło na tamte czasy.
    Pozdrawiam serdecznie!