12 czerwca 2014, 18:46 | Autor: Magdalena Grzymkowska
Dobry emigrant jest lepszy na emigracji

Reżyser, muzyk, scenarzysta, pisarz, publicysta. Zasłużony Działacz Kultury odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi RP. Z Piotrem Szalszą, wszechstronnym twórcą, który na zaproszenie Konfraterni Artystów Polskich 15 czerwca przyjedzie do Londynu na specjalny pokaz dwóch jego filmów, rozmawiała Magdalena Grzymkowska.

Piotr Szalsza / fot. archiwum rozmówcy
Piotr Szalsza / fot. archiwum rozmówcy
 

Muzyka jest bardzo wyraźnie obecna w pana twórczości filmowej.

– Owszem, a wynika to z tego, że jestem z wykształcenia muzykiem, altowiolistą. Skończyłem szkołę podstawową, liceum, a następnie Akademię Muzyczną w Katowicach.

Jak to się stało, że zaczął pan grać na altówce?

– Pochodzę z rodziny, w której muzyka i teatr odgrywały bardzo dużą rolę, więc można powiedzieć, że dorastałem w tym entourage’u. Moja siostra była aktorką, a jak byłem dzieckiem przez nasz dom przewijały się takie postaci jak Gustaw Holoubek, czy Aleksander Bardini. Powiedzenie, że swoją pasję wyssałem z mlekiem matki, jest w moim przypadku całkiem trafne. To jest zapisane w genach.

Jednak pana kariera zawodowa potoczyła się w kierunku filmu i produkcji telewizyjnych.

– Moje zainteresowania już w okresie licealnym zmierzały w tym kierunku. Tak dalece, że jak byłem w liceum, potrafiłem przez dwa tygodnie zamiast do szkoły chodzić na wagary do kina. Dlatego, jak tylko otrzymałem tytuł magistra zacząłem pracę w Telewizji Polskiej, najpierw w oddziale katowickim, jako kierownik redakcji działu artystycznego, a następnie, w Gdańsku, jako kierownik redakcji muzyki.

Skąd został pan zwolniony w ramach represji politycznych…

– Był stan wojenny. Zostałem wezwany na tzw. przesłuchania weryfikacyjne, polegające na tym, ze trzeba było złożyć deklarację lojalności i potwierdzić, że stan wojenny był świetną rzeczą. Ja tego nie zrobiłem i zostałem wyrzucony. Potem podjąłem decyzję o emigracji i wyjechałem do Wiednia, gdzie mieszkam do dziś.

A nie myślał pan o powrocie?

– Myślałem, myślałem, oczywiście, po zmianach ustrojowych. Jednak podjąłem inną decyzję, zgodnie z moim przekonaniem, że dobry emigrant działający na rzecz ojczyzny poza jej granicami jest lepszy na emigracji, niż w domu.

To prawda. Wiele pan zrobił dla kultury polskiej. Jest pan tłumaczem, autorem książek i reżyserem spektakli teatralnych. Nakręcił pan kilkadziesiąt filmów i ponad 200 różnych produkcji telewizyjnych. Ma pan swój ulubiony film?

– To bardzo trudne pytanie… Muszę wymienić kilka produkcji. Na przykład adaptacja sztuki Tomasa Berharda „Heldenplatz. Plac Bohaterów” dla Teatru Telewizji z obsadą taka jak Janda, Zapasiewicz, Englert, Dałkowska… To było dla mnie wielkie przeżycie. Innym takim wydarzeniem była reżyseria spektaklu „Mewa” Antoniego Czechowa, w którym zagrali najlepsi aktorzy Teatru Narodowego w Austrii. Jeżeli chodzi o produkcje filmowe to z pewnością wymieniłbym także „Progression” z Brandauerem lub „Serce Chopina” z Englertem, który jest dla mnie osobiście bardzo szczególny…

Skoro już pan wspomniał ten film, który będzie wyświetlany podczas projekcji w POSK-u… Skąd wziął pan na niego pomysł?

– Zrobiłem 5 filmów na temat Chopina. Jednak zawsze intrygowało mnie to, co się działo z urną z sercem Chopina w czasie wojny. Czytałem wiele książek, różne artykuły. Wynikały z nich sprzeczne informacje. Dlatego zacząłem zgłębiać temat, tak na poważnie. I wtedy znalazłem księży katolickich, którzy byli świadkami tamtych wydarzeń opowiedzieli historię uratowania urny podczas Powstania Warszawskiego. Zawsze w swojej pracy zawodowej starałem opierać się, kolokwialnie mówiąc, na kwitach, to znaczy na opiniach ludzi, którzy lub przedstawiają autentyczne dokumenty lub wiarygodnie opowiadają historię. Tak też było w przypadku tego filmu „Serce Chopina”.

Kim dla pana był ten wielki polski kompozytor? Postać Fryderyka Chopina bardzo często powraca w pana filmach – dlaczego?

– Z bardzo prozaicznej przyczyny. Jako dziennikarz zawsze dużo czasu spędzałem na pisaniu, najpierw na maszynie do pisania, potem na komputerze. I muzyka Chopina obok Bacha jest jedyną, która… nie przeszkadza mi w pracy (śmiech). Poza tym ja zawsze starałem się zgłębiać pewne rzeczy. Dzięki tej mojej dociekliwości udało mi się coś, co uważam za swoje najważniejsze osiągnięcie w życiu – wprowadziłem pewną poprawkę do biografii Chopina. Udowodniłem, że rzecz opisywana we wszystkich opracowaniach na temat kompozytora, jest nieprawdą. Mianowicie utrzymywano, że Chopin dał wielki koncert w Wiedniu. Ja zaś dowiodłem, że nigdy nie doszło do takiego koncertu. Podobny dowód przeprowadziłem w przypadku biografii Karola Szymanowskiego i prapremiery jego baletu „Harnasie”, która zgodnie z moimi informacjami na podstawie ok. 30 różnych listów i wcześniej nieznanych dokumentów, miała miejsce w Pradze, a nie jak zwykło się mówić w Paryżu, czy w Warszawie. Takie odkrycia muzykologiczne mają dla mnie olbrzymią wartość.

A drugi film z którym zapozna się londyńska publiczność: „Bronisław Huberman, czyli zjednoczenie Europy i skrzypce”? Dlaczego podjął się pan trudu zekranizowania biografii właśnie tego skrzypka?

– Z tym filmem wiąże się pewna anegdota. Byłem studentem pierwszego roku Akademii Muzycznej w Katowicach, kiedy zwrócił się do mnie kierownik biblioteki tejże akademii, fantastyczny człowiek, dr Karol Musioł, i zapytał: Ma pan dobre pióro? Na co ja odparłem, że niestety mam tylko długopis (śmiech). Dr Musioł wyjaśnił mi wówczas, że chciałby, abym napisał coś o Bronisławie Hubermanie, wybitnym skrzypku, ponieważ na kółku języka niemieckiego będzie przerabiana krótka nowela „Z warsztatu wirtuoza” jego autorstwa. Zgodziłem się, chociaż kompletnie nie wiedziałem jak się do tego zabrać. Był komunizm, nie można było nigdzie wyjechać, żeby szukać dokumentów o niemieckim muzyku. Dlatego pojechałem do Warszawy do ambasady Izraela, żeby dali mi jakieś dokumenty o Hubermanie. Bo prawie nie wiedziałem, kto to jest. I po dwóch miesiącach dostałem materiały, na podstawie których, i jeszcze innych paru źródeł, napisałem obszerny życiorys Hubermana. I wtedy sobie pomyślałem, że fajnie byłoby coś więcej o nim dowiedzieć. Minęło 30 lat, gdy mogłem ten temat rozwinąć, gdy wyemigrowałem do Austrii. Zabrałem się za to porządnie, dostałem trzy stypendia austriackie, które pozwoliły mi jeździć po świecie i zbierać informacje o tym człowieku. Na tej podstawie napisałem grubą, 400-stronicową książkę o Hubermanie. I to mi dało asumpt do tego, żeby zrobić film na ten temat. I faktycznie po 5 latach udało się ten plan zrealizować, co uważam, obok zweryfikowania biografii Chopina, za swoje dzieło życia. Tyle wiem o Hubermanie, do tylu faktów na jego temat udało mi się dotrzeć, że czuję się tak, jakbym go znał osobiście, jestem z nim związany immanentnie.

Nad czym pan obecnie pracuje?

– 2014 to mój rok jubileuszowy – 70-lecie urodzin i 50 lat pracy artystycznej. Z tej okazji w nowo powstałym utworzonym przez dyrektor Annę Wołek Teatrze Muzycznym w Toruniu realizuję okazji musical pt. „The Parry sisters”. Na który serdecznie zapraszam.

 

Rozmawiała: Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_