28 lipca 2014, 09:21
Mapa

Nie wiem jak czytelnikom, ale moje samochodowe wyprawy nie dostarczają mi zbyt wielu wrażeń. Wiadomo, że albo jadę do Sainsburego (stale) albo do POSK-u (czasami) albo do Brighton (rzadko). Trasy mam opracowane od lat. Trzymam się zasady „starożytnych Rzymian”, czyli jadę prosto, skręcam pod kątem prostym, nie szukam skrótów, bo zależy mi na czasie. Wbrew pozorom, skróty są złudną obietnicą osiągnięcia celu szybciej i bywają niezwykle „wymagające”. Nie mam cierpliwości do tych krętych uliczek, zawijasów, podjazdów i objazdów, żeby nagle i tak wyłonić się na znajomej i prostej jak drut drodze.

Kiedy czasem dojechać mam w miejsce mi nieznane, mąż robi mi tzw. Mapę Osobistą. Z „A do Z” nie ma nic wspólnego, bo oboje wiemy, że i tak jej „nie wyrozumiem”. Będę ją obracać do góry nogami (żeby „jechała” w dobrym kierunku), przewracać ze strony czwartej na niewiadomo czemu sześćdziesiątą ósmą, aby tam znaleźć brakujący kawałek tej samej ulicy. Strasznie to wszystko skomplikowane! Mapa Osobista wygląda następująco: jedź prosto, rzeźnik po prawej, za rzeźnikiem skręć w lewo, potem uważaj, będzie budynek Policji (szary), skręć w prawo, szkoła (czerwone domki), piekarnia, za piekarnią stacja benzynowa, łagodnym łukiem w lewo i to będzie trzeci dom po prawej. Obok śmietnika. No i to, to ja rozumiem! To jest dopiero świetna mapa!

W lewo czy w prawo?

Równie świetna jak ta, którą rzewnie wspominam z czasów, gdy małym Fiatem 126P dokonywaliśmy rodzinnych peregrynacji po Kraju. Ten cud polskiej motoryzacji uznano za najcichszy samochód na świecie, bo gdy siedziało się z tyłu, kolanami zasłaniało się uszy. Mały Fiacik dostarczał nam wielu uciech. Jedną z nich było rozpościeranie przez ojca w jego wnętrzu, Samochodowej Mapy Polski. Złożona w kostkę niby niewielka, ale rozłożona całkowicie, aby było widać całą trasę, wypełniała szczelnie wnętrze naszej śmigłej maszyny. Od lewego okna (Słubice, Siekierki, Cedynia) przez koszyk z prowiantem trzymany przez mamę na kolanach (Konin, Pyzdry, Łęczyca) do prawego okna (Lublin, Krasnystaw, Hrubieszów). Puszcza Białowieska opierała się o klamkę. Z tą mapą jeździło się bezbłędnie i bez najmniejszych trudności znajdowało Kaczy Dół Górny i Kaczy Dół Dolny.

Dziś rodzinne podróże we dwoje niestety okropnie mnie stresują. Pada bowiem mężowska propozycja nie do odrzucenia, że mianowicie on jedzie, a ja nawiguję. Koniec drzemania, słuchania Vivaldiego i popijania herbaty z termosika. Teraz w lewo czy w prawo, pada inkwizytorskie pytanie. A bo ja wiem! Już przejechałeś to w prawo! Jedź wolniej! Nawigacja kończy się dość gwałtownie, krótką ale treściwą wymianą zdań, po której ja znów słucham spokojnie Vivaldiego, a kierowca jak na kierowcę przystało, jedzie sam. I sam kombinuje czy w lewo czy w prawo.

Od róży wiatrów do Google Earth

Historia mapy i jej początków jest „stara jak świat” (najstarsza mapa odkryta w jaskini Abauntz w Hiszpanii, ma 14000 lat!) Niektórzy badacze twierdzą, że powstanie map jest starsze od sztuki pisania. Już dawne plemiona zamieszkujące Syberię i Eskimosi konstruowali swoje mapy. Prymitywne czy nie, dobrze spełniały swoje zadanie, a znaki pozostawiane na skałach przedstawiały zazwyczaj najbliższe okolice. Wiadomo nam też o planach miast Babilonii. Fenicjanie i Kartagińczycy skonstruowali liczne mapy żeglarskie. Niektóre z nich można oglądać w muzeach. Egipcjanie już w drugim tysiącleciu przed naszą erą robili szkice topograficzne! Map tych używali potem geografowie greccy – Herodot i Eratostenes. Ten ostatni wykorzystał je do pomiaru obwodu ziemi.

Podróżnicy arabscy i chińscy tworzyli fantastyczne mapy żeglarskie. Wtedy to powstała „róża wiatrów”, zastępująca układ południków i równoleżników. Z map kompasowych korzystano w średniowieczu, a odrodzenie rozwinęło sztukę ich kreślenia, równolegle z dokonywanymi wtedy odkryciami geograficznymi. Bernard Wapowski, herbu Nieczuja, to ojciec polskiej kartografii. Dzięki niemu ukazały się w 1526 roku dwie pierwsze wydane w Polsce, mapy. Przedstawiały Europę między Toruniem i Konstantynopolem oraz Europę pomiędzy ujściem Donu a Poznaniem. Wynalezienie druku pozwoliło mapy powielać. W naszych czasach, na początku XX wieku, tworzenie ich stało się niezwykle precyzyjne. Wynaleziono radio, zaczęły latać samoloty robiące pomiary „z lotu ptaka”, wreszcie zaczęto fotografować tereny z kosmosu. Satelitarni „podglądacze” to najnowszy acz pewnie nie ostatni cud kartograficzny. Dziś, jeśli bardzo chcemy, siadamy przy „laptopie”, wystukujemy „Google Earth” i sprawdzamy nie tylko gdzie mieszka pani Hela na Ealingu, ale jeszcze w dodatku pooglądamy sobie (za sprawą satelity) czy jej kot wyleguje się obok krzaczka agrestu. Takie właśnie zdjęcie mojego domu, znalazłam kiedyś na tym portalu i zupełnie oniemiałam. Na malusieńkim kwadraciku ogrodu stał słoneczny parasol, a obok niego rozciągała się nasza ukochana kocica. Ogromnego skoku dokonaliśmy od pierwszej wykutej w skale mapy do „Wielkiego Brata” podglądającego nas z kosmosu.

A o tym dlaczego, pomimo fantastycznych „gadżetów” jakie służą nam do poruszania się dziś po świecie, warto jednak korzystać z własnych szarych komórek, opowiem czytelnikom następnym razem.

Ewa Kwaśniewska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (0)

_