12 września 2014, 11:00 | Autor: Henryk Samsonowicz
Co Polska wniosła do dziejów Europy

W dniach 4-7 września w Krakowie odbył się IV Kongres Polskich Towarzystw Naukowych na Obczyźnie. Na jego otwarciu został wygłoszony wykład prof. Henryka Samsonowicza na temat znaczenia Polski w dziejach Europy, którego treść publikujemy poniżej. Kongres odbył się pod patronatem „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza”.

W 1569 roku powstał nowy, szczególny twór polityczny. Między wschodem i zachodem Europy na obszarach do niedawna peryferyjnych, oddalonych od głównych ośrodków polityki i kultury, od Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, od Bizancjum, do niedawna – jak pisał jeszcze Jan Długosz – nieznanych powszechnie, pojawiło się państwo, którego znaczenie przyniosło trwałe skutki w życiu całego kontynentu. Skutki widoczne w polityce międzynarodowej, w gospodarce tworzącej podwaliny nowożytnego handlu, w długofalowych konsekwencjach kształtujących świadomość zbiorową dziś jeszcze ważną dla Polaków, Litwinów, Ukraińców, Białorusinów i – w mniejszym już stopniu – dla wielu innych ludów Europy.

prof. Henryk Samsonowicz / fot. Wikipedia
prof. Henryk Samsonowicz / fot. Wikipedia

Ów twór nie pojawił się nagle. Jego początki wiązały się z wydarzeniem, które zmieniło mapę polityczną i religijną znaczącej części Europy. W 1386 roku w Krewie została zawarta unia dynastyczna między Królestwem Polskim i Wielkim Księstwem Litewskim. Były to czasy, w których takie związki często były zawierane – by przytoczyć unię kalmarską, łączącą wszystkie państwa skandynawskie, unie personalne tworzące zręby Niderlandów, nieodległą w czasie unię polsko-węgierską, czy powstające związki terytorialne pod berłem wielkich rodów – Luksemburgów, Wittelsbachów, Habsburgów. Związek Polski z Litwą miał jednak znaczenie szczególne. Po raz pierwszy w dziejach dwory Krakowa i Wilna zaczęły się liczyć na forum międzynarodowym, ich działania, decyzje i opinie musiały być brane przy rozstrzyganiu podstawowych problemów Europy. Tak istotnych jak chrystianizacja Litwy, ostatniego, rozległego państwa pogańskiego. Był to wielki sukcesu Kościoła rzymskiego, odniesiony w czasach jego kryzysu – wystąpień Wikleffa w Anglii, Husa w Czechach, między pretendentami do stolicy apostolskiej, sporów między zwolennikami soboru i papieża. Odniesiony został głównie dzięki działaniom Polski, można by rzec – „gesta Dei per Polonos”.

Wśród efektów związku Polski z Litwą mieściło się załamanie się międzynarodowego znaczenia Zakonu Krzyżackiego, instytucji ważnej dla rycerstwa ze wszystkich katolickich krajów. Znaczenie bitwy grunwaldzkiej miało szczególne znaczenie także wobec narastających zagrożeń dla chrześcijańskiej Europy ze strony Turcji Osmańskiej. Już w kilkanaście lat po bitwie wysłannicy zachodnich państw informowali swych władców, że król Polski może do walki z sułtanem wystawić armię większą niż władca Francji i czy król Anglii. Głos delegacji polskiej na Soborze w Konstancji zaczął się liczyć i w debatach dotyczących „używania miecza w walce z poganami” i w trakcie starań księcia Witolda dotyczących prób rozwiązania problemów husyckich Czech.

Zainteresowanie nowym tworem państwowym znajdowało wyraz w relacjach pochodzących z cesarstwa rzymskiego, z Bizancjum, z Wenecji, w kronikach angielskich, francuskich, nawet spisywanych na półwyspie Iberyjskim. Polska i Litwa ukazane były na fresku w Strasburgu z XV wieku jako kraje uczestniczące w pochodzie 15 państw zjednoczonych potrzebą wspólnej obrony Krzyża, zapewne przed groźbą islamu (acz może nie na równych prawach, jako że w pochodzie 15 krajów europejskich za jeźdźcem przedstawiającym Polskę szła na piechotę Litwa). Powolne zrastanie systemu politycznego, piastowanie przez tego samego władcę godności króla i wielkiego księcia, kształtowanie podobnych sobie instytucji i urzędów, miało miejsce długo. Dopiero po niemal dwustu latach od umowy w Krewie, w 1569 roku, w Lublinie, została w czasie panowania Zygmunta Augusta w obu krajach zawarta unia realna łącząca Polskę i Litwę, zachowująca instytucje gwarantujące samodzielność obu państw. Do ziem koronnych weszły wówczas ziemie południowego wschodu – województwa kijowskie, podolskie, bracławskie oraz zachodnie części Podlasia. Ujednolicony został w znacznym stopniu (nie do końca wszakże) ustrój Prus królewskich. Jeszcze wcześniej zostały inkorporowane Inflanty, jako wspólne lenno, o które zresztą przyszło toczyć ponad półwieczne zmagania z Rosją i ze Szwecją. W początkach XVII stulecia zdobyte zostały ziemie tworzące województwo smoleńskie, a do lenn koronnych należały tzw. Prusy Książęce oraz okresowo także Mołdawia.

Powstały twór polityczny należał do najbardziej rozległych państw Europy. W czasie swego największego zasięgu obejmował ponad 900 tys. km. kwadr., sięgając od stepów czarnomorskich po Śląsk i od Inflant po południowy stok Karpat. Zajmował pod względem wielkości obszaru trzecie miejsce na kontynencie ustępując jedynie Rosji i Turcji Osmańskiej. Na jego obszarze mieszkało około 10 milionów ludzi, rozrzuconych jednak bardzo nierówno po całym kraju: w Koronie, ściślej w czterech głównych jej dzielnicach – Małopolsce i Wielkopolsce. Na Mazowszu i w Prusach Królewskich średnie zaludnienie wynosiło około 16-17 mieszkańców na km. kwadr. Na terenach wschodnich, w województwach przyłączonych do Korony po Unii Lubelskiej, zaludnienie było znacznie rzadsze, nie przekraczało zapewne czterech, pięciu mieszkańców na km kwadr. Warto zwrócić przy tym uwagę, że stosunki ludnościowe różniły się znacznie z tymi, które istniały w rozwiniętych krajach Zachodu. W północnych Włoszech liczba mieszkańców na km kwadr. zbliżała się do 80, w południowych i środkowych przekraczała 30, w Niderlandach zbliżała się do 40, w krajach Rzeszy niemieckiej, we Francji oscylowała około 30.

Jeśli wziąć pod uwagę znane powiedzenie, że pozycją numer jeden w budżecie każdego państwa jest człowiek, to przyjdzie stwierdzić, że państwa jagiellońskie były wyraźnie niedoinwestowanie. Jeszcze wyraźniej potwierdza ten sąd stan urbanizacji. Stanowi on odbicie poziomu gospodarczego, wskazuje na charakter i formę kultury – bardziej lub mniej otwartej – na możliwości przyjmowania i adaptacji nowych prądów, kultury, nowych technik. W XVI wieku, największe miasta liczące ponad 50 tysięcy mieszkańców leżały na zachodzie kontynentu – we Włoszech, we Francji, w Niderlandach. Do tych ośrodków w można było zaliczyć w Polsce jedynie Gdańsk. W całej Rzeczpospolitej do miast dużych, liczących powyżej 10 tysięcy mieszkańców należały Kraków, Lwów, Toruń, zapewne Elbląg i Poznań, zbliżała się do tej wielkości ludność Warszawy, Lublina. W Wielkim Księstwie być może do tych dużych ośrodków należałoby zaliczyć Połock, Witebsk, może Wilno, może Kamieniec Podolski. Przeważały jednak ośrodki małe i bardzo małe, w których zaludnienie, przynajmniej połowy z nich, nie dochodziło do tysiąca mieszkańców.

Czym różniła się Rzeczypospolita od innych tworów politycznych, które powstawały na przełomie średniowiecza i czasów nowożytnych? Przecież ziemie należące do Habsburgów, rywalizujących z Jagiellonami o prymat na wschodzie Europy też były rozległe i obejmowały wiele różnych ziem – niemieckich, czeskich, węgierskich, włoskich, niderlandzkich, nie mówiąc już o Hiszpanii i jej coraz liczniejszych posiadłości zamorskich. Turcja w tym czasie także panowała na rozległych obszarach leżących na trzech kontynentach, zamieszkałych przez wieloetniczną ludność. W obu tych przypadkach, podobnie jak w nieco bardziej jednolitych językowo krajach – Francji, Anglii, monarchiach skandynawskich, Rosji, także istniały różne wspólnoty historyczne i kulturowe, a jednak wszystkie te państwa wyraźnie różniły się od Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Na czym zatem owe odmienności polegały, jakie czynniki pozwalały utrzymać jej jedność, stworzyć wspólną świadomość jej mieszkańców, przynajmniej tych uprzywilejowanych, która w szczątkowych formach przetrwała w świadomości zbiorowej do początków naszego XXI stulecia? Na pewno nie należała do cech wyróżniających Rzeczpospolitą Obojga Narodów jedność etniczna. Wielość języków – słowiańskich, germańskich, ugrofińskich, bałtyjskich, romańskich (Wołosi), tureckich, czy mongolskich – nie pozwala na widzenie w tej różnorodności czynnika spajającego mieszkańców. Język polski używany był przez około 40% ludności, w językach wschodnio słowiańskich (ukraińskim, białoruskim, rosyjskim) porozumiewało się blisko 30% mieszkańców. Na trzecim miejscu znajdował się język niemiecki, przy czym odmienne były jego narzecza na północy, w Prusach Królewskich, inne na południu kraju, w Krakowie czy we Lwowie. Z języków bałtyjskich – głównie litewskiego, także łotewskich, korzystało nieco poniżej 10% . Pozostali mieszkańcy – Żydzi, Ormianie, Wołosi, Włosi, Flamandowie, Holendrzy, Grecy, Czesi, Słowacy, Estończycy, Tatarzy, Turcy, znacząca liczba Szkotów, tworzyli prawdziwą wieżę Babel. Trudna może być odpowiedź na pytanie, w jakich językach mogli się ze sobą porozumiewać mieszkańcy Rzeczypospolitej, jako że łacina – ówczesny język międzynarodowy – była nie wszystkim warstwom społecznym dostępna. Wraz ze zróżnicowaniem etnicznym szły w parze istniejące odmienności w wyznaniach i religiach. Przede wszystkim w XVI wieku pojawiły się różne odłamy chrześcijańskie. Dominowali katolicy, od schyłku XVI stulecia istnieli grekokatolicy, liczne rzesze ludności należały do Kościoła prawosławnego, działały ponadto różne Kościoły reformowane – luteranów, kalwinów, tzw. arian. Istniała liczna wspólnota Ormian. Żyli w Rzeczpospolitej ponadto wyznawcy innych religii – judaizmu, islamu, czy karaimi, którzy tworzyli mozaikę rzadką w innych krajach. Mozaikę składającą się – do czasu – z ludzi, którzy potrafili pokojowo ze sobą współżyć.

W dobie wojen religijnych toczonych w Europie zawarta przez większość wyznań reformowanych ugoda sandomierska tworzyła w Polsce szczególny w tej epoce azyl. Jak z tego jednak wynika, nie wspólna religia stanowiła łącznik mieszkańców tego państwa. Także odmienny w poszczególnych ziemiach tworzących państwo i w poszczególnych wspólnotach społecznych był jeden z najważniejszych wyróżniających je czynników – pamięć zbiorowa, czyli historia. Nie tylko ta oficjalna, do której odwoływali się królowie Polski, Litwy, Czech czy Węgier, ale także ta wyrastająca z potrzeby posiadania wspólnej przeszłości mieszkańców ziem ukrainnych, Prus, Multan czy Inflant. Krótki był czas porozumienia między braćmi wywodzącymi się z domu Jagiełłowego. Już w trzy lata po Lublinie przestała istnieć więź dynastyczna odwołująca się do rodu Jagiellonów (acz resentymenty dawały znać o sobie aż po schyłek istnienia dynastii Wazów). W pismach i traktatach odwoływano się często do chwalebnej przeszłości, ale bardziej wyimaginowanej niż rzeczywistej.

To pozornie niespójne, różnorodne pod każdym względem państwo wytworzyło wspólne formy kultury, bardziej widoczne i chyba bardziej długotrwałe niż te powstałe w różnych krajach habsburskich czy Turcji Osmańskiej. Warto zatem postawić pytanie, jakie czynniki doprowadziły do trwałości dorobku polsko-litewskiego państwa. Czasy, w jakich powstawała Rzeczpospolita, były w Europie dość szczególne. W cesarstwie rzymskim m narodu niemieckiego, w Anglii, w Hiszpanii, we Francji, nie mówiąc już o despotycznych monarchiach rosyjskiej i tureckiej, powstawały formy ustroju zwanego absolutyzmem, (na pewno wówczas jeszcze nie zasługującym na miano oświeconego). Reformacja wprowadzała głębokie podziały między państwami, zasada „cuius regio eius religio” zdobywała coraz mocniejszą pozycję, co prowadziło do narastania konfliktów między monarchami. Nasilały się wojny religijne. W czasach zawierania Unii Paryż stał się widownią „Nocy świętego Bartłomieja” początkującej krwawe walki między katolikami i hugenotami. W Anglii wprowadzenie reformy i założenie Kościoła anglikańskiego doprowadziło do wzrostu konfliktów religijnych, wzmożonych dodatkowo pojawianiem się kolejnych wyznań, jako że protestantyzm nie stanowił jednolitego obozu, a nietolerancja w Genewie, opanowanej przez zwolenników Jana Kalwina, przybierała bardzo ostre formy. Wojna w Niderlandach była prowadzona pod hasłami wyznaniowymi, zbliżał się czas wybuchu 30-letniego konfliktu, który miał zmienić polityczną mapę Europy. Na wschodzie rosyjska „opricznina” brutalnie zwalczała każdą próbę oporu skierowanego przeciwko carskiemu samodzierżawiu.

Na tym tle państwo polsko-litewskie jawiło się jako oaza wolności. Może najbardziej wyraźnym świadectwem była wypowiedź Zygmunta Augusta: „nie jestem królem waszych sumień.” Już po śmierci ostatniego Jagiellona Konfederacja Warszawska w 1573 roku postulowała „pokój między różnymi w wierze”. Podróżnik angielski w czasach królowej Elżbiety I, Fynes Morison, napisał w swej relacji z podróży po Rzeczpospolitej: „jeśli ktoś zgubił swoją religię, to może ją znaleźć jedynie w Polsce pod warunkiem, że jeszcze istnieje na świecie”. Inny Anglik, William Bruce, też w końcu XVI wieku pisał, już nieco bardziej krytycznie: „każdemu szlachcicowi wolno przemawiać bezkarnie, czy wypowiadać wszystko, co mu przyjdzie do głowy, choć może to wywoływać poważne zaburzenia i rozruchy”. Z kolei nasz Jan Kochanowski pisał, zwracając się do Zygmunta Augusta: „Panie mój – to największy tytuł swobodnego”. Nieco później w dziele „Oliva pacifera” z 1597 r. stwierdzano, że głównym osiągnięciem Polaków jest „wolność myśli i słowa, czego osiągnięcie tyle trudu i kłopotu przysparza innym narodom.” Publicysta szlachecki, już w XVII wieku, Tomasz Młodzianowski, głosił: „Wolność i język bracia to są. Traci swobodę, kto wolność mówienia traci… zaś (opozycja polityczna) nie występkiem, lecz cnotą jest”. Jeszcze później, już w XVIII wieku, w niemieckiej publicystyce charakteryzującej różne nacje, znalazły się opinie głoszące, że jest „w Niemczech posłuszeństwo, w Anglii – prawo i wolność, we Francji honor króla, w Polsce wolność obywatelska, w Szwajcarii umiłowania pokoju, w Rosji strach i przymus”. Może rzeczywiście wolność słowa u nas stanowiła cechę „narodu politycznego”. Kiedy rozgniewany król Stefan Batory krzyknął do krytykującego go poddanego „milcz błaźnie”, ów miał mu odpowiedzieć „nie jestem błaznem, lecz obywatelem, który wybiera królów i obala tyranów”. Zresztą niekiedy współcześni nawet dworowali sobie z dobrego samopoczucia rodaków. Małopolanie naśmiewali się z Mazurów, że w liście do papieża pisali: „wielebny Ojcze, nie piszę bracie, bo nie wiem czyście szlachcic”. Niestety ta wolność z biegiem lat stawiała coraz bardziej dobro jednostki nad dobrem wspólnym. W początkach Rzeczpospolitej jednak prawodawstwo rzeczywiście opierało się na zasadzie „quo omnes tangit ab omnibus approbare debet”. Kim byli ci „omnes”, ci „wszyscy” ?

Tu zapewne można znaleźć klucz do zrozumienia odmienności jagiellońskiej monarchii od innych państw. Jej ustrój polityczny stanowił alternatywę dla stosunków ustrojowych, tzw. „demokracja szlachecka” pozostawała w opozycji do dominujących systemów władzy w Europie. Polska, co stało się też wzorcem dla ziem Litwy, wyróżniała się spośród innych państw istnieniem licznej grupy stanowiącej wczesne stadium „narodu politycznego”, biorącego udział mniej lub bardziej czynnie w tworzeniu samorządności obywatelskiej. Liczebność uprzywilejowanych była bowiem wyjątkowo wysoka. W całym państwie około 10% mieszkańców, dwukrotnie więcej niż w krajach „Starej Europy” (poza niewielkimi terytorialnie enklawami kantonów szwajcarskich czy chłopskiej republiki Dithmarschen), należało do stanu szlacheckiego. W niektórych ziemiach, przede wszystkim Mazowsza, 40% mieszkańców, głównie należących do grona „szlachty zagrodowej”, posiadało prawa wyborcze (więcej, niż Republika francuska w XIX wieku). Należało zatem do wspólnoty stanowej, która odgrywała coraz większą rolę we władzy ustawodawczej („nihil novi sine communis consensus”) i władzy sądowniczej pełnionej przez ziemskie i grodzkie zjazdy szlacheckie, a następnie przez trybunały koronne i litewskie. Ponadto w koronnej części Rzeczpospolitej, odmiennie niż w innych krajach, nie istniał, przynajmniej formalnie, podział na szlachtę szeregową i arystokrację. Na Litwie miało to, co prawda, miejsce, ale i w Wielkim Księstwie coraz bardziej, dochodziła do głosu zasada, że „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”. Zasada niemająca pokrycia w rzeczywistości, z biegiem lat coraz mniej realna, ale wyrażająca przekonanie o równości całego stanu uprzywilejowanego.

To przekonanie stanowiło zachętę dla licznych zagranicznych przybyszów. Do Rzeczpospolitej ciągnęły liczne rzesze uchodźców z krajów ogarniętych wojnami religijnymi – z Czech, księstw niemieckich, z Niderlandów, ze Szkocji – oraz ludzi, którzy przynajmniej przez pierwsze stulecie istnienia Rzeczpospolitej poszukiwali w niej azylu. Już wówczas też rozpoczął się proces polonizacji imigrantów, zjawiska charakterystycznego i przez następne stulecia naszych dziejów. Stało się przecież to państwo miejscem uzyskiwania awansu społecznego i majątkowego dla wielu Szkotów i Niemców, „ziemią obiecaną” dla Żydów (którzy uzyskali tu swój samorząd, tzw. „sejm czterech ziem”), dla Ormian (którzy w Polsce spisywali zbiór swoich praw, tzw. Datastanagirk Mechitara Gosza). Znajdowali w Rzeczypospolitej dla siebie miejsce („pod wspólnym niebem”, jak przypominają ostatnio historycy) przedstawiciele różnych nacji.

Obok tolerancji, drugim istotnym czynnikiem łączącym ziemie Rzeczpospolitej, była gospodarka. Niejako paradoksem może się wydawać fakt, że jej agrarne społeczeństwo przez przynajmniej półtora wieku uczestniczyło w wielkiej, międzykontynentalnej wymianie handlowej. Już w pierwszej połowie XV wieku, bez budowlanego drewna z lasów Polski i Litwy, intensywna działalność stoczni w Niderlandach, w północnych Niemczech, nawet na półwyspie Iberyjskim, nie mogłaby umożliwiać prowadzenia wypraw przez oceany świata. Dobrze znany jest eksport zboża z Polski na zachód Europy, wspomagany nie tylko różnymi surowcami uzyskiwanymi z pól i lasów (lnu, konopi, czerwca, smoły, dziegciu), zapewniający rozwój manufaktur na zachodzie kontynentu. Przy okazji wywożone były także produkty przemysłowe, takie jak „czarne sukno mazowieckie”, nie mówiąc już o rudach metali szlachetnych ze strefy karpackiej. Przynajmniej od schyłku XV wieku można mówić o korzystnym, dodatnim, bilansie w handlu Rzeczpospolitej z zachodem Europy. Pojawia się pytanie, na które odpowiedź jest ważna dla zrozumienia kultury omawianej strefy. Co działo się w Polsce i na Litwie z napływającym pieniądzem, czy przeznaczany był na inwestycje, czy był tezauryzowany, czy po prostu przejadany? Wydaje się, że przede wszystkim miał miejsce ten ostatni kierunek wydatków, przeznaczanych na rozszerzoną konsumpcję – wystawny tryb życia, bogate szaty, ozdobną broń, drogocenne korzenie. Jak można sądzić, bilans handlu z południem Europy, z Włochami i przede wszystkim z Imperium Osmańskim, był zdecydowanie pasywny. Rzeczpospolita Obojga Narodów stanowiła zatem obszar przepływu pieniądza między różnymi strefami kontynentu, spoiwo jego stref gospodarczych. Dodać tu trzeba, że wbrew dawniejszym poglądom historiografii, w owym przepływie brała udział także spora część ludności chłopskiej i mieszczańskiej.

Awans w hierarchii państw Europy odbijał się w świadomości szlacheckich mieszkańców Polski i Litwy. Już nie stanowili ubogich krewnych ówczesnych elit kontynentu, lecz należeli do grona liczących się jej mieszkańców. Nie mniej ważnych niż szlachta na Zachodzie, dumnych ze swej odrębności, z koegzystencji różnych języków i różnych sposobów życia. Byliśmy inni, ale też o wspaniałej, historycznej przeszłości. W przeciwieństwie do nacji jakoby pochodzących od antycznych Trojan – Francuzów, Rzymian, Anglików czy Bawarów – my wywodziliśmy się od Sarmatów, także starożytnego ludu (acz niekiedy, jak chciał Sarnicki – od Wandali, którzy podbili Afrykę). Ta inność dawała przedstawicielom narodu politycznego – szlachty, satysfakcję, poczucie swej wartości, dumę ze swych dokonań i swojej oryginalności. Papież Jan Paweł II użył w jednym ze swych wystąpień znaczącego sformułowania mówiąc o postulowanych przemianach Europy: „idźmy od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej”. Rzeczywiście, jeśli szukalibyśmy historycznych wzorców dla dzisiejszej Unii Europejskiej, to Rzeczypospolita Obojga Narodów, stanowiąca jedność w swej różnorodności, ze swoją tolerancją, parlamentaryzmem, nawet sądownictwem, jest tu właściwym odniesieniem. Jest też przestrogą przed naszymi wadami i błędami, które zniweczyły dzieło Unii Lubelskiej.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Henryk Samsonowicz

komentarze (0)

_