17 września 2014, 12:47 | Autor: Elżbieta Sobolewska
Duch objawia się gdzie chce

17 września słońce wzeszło o godzinie szóstej minut trzynaście. Imieniny obchodzą Justyna, Narcyz i Teodor. Codziennik kuchenny od A do Z, radzi tego dnia sporządzić gotowane wieprzowe ozorki, z bandy krasnoarmiejców, gwałcących kobietę bez nóg. Który zwierz prócz bolszewika by tego dokonał? Pytał Sergiusz Piasecki, śląc w tej sprawie i 99 innych sprawach, sto pytań do redaktora naczelnego tygodnika „Odrodzenie” Karola Kuryluka, który szybciutko z przedwojennego inteligenta-publicysty stał się komuszym „szpagatem”, to jest człowiekiem tchórzliwym, którego „można jak sznurek koło palca owinąć i w węzełki wiązać”. „Czy obecna postawa inteligencji polskiej w naszym dwudziestoczteromilionowym więzieniu nie potwierdza tego epitetu? Dlaczego tak łatwo załamali się i poszli na usługi wiadomym sferom bez mała wszyscy nasi publicyści i literaci w kraju?” torpedował dawnego kolegę Piasecki, a nie czynił tego jako człowiek, który powojennych realiów nie znał, opuścił Polskę w kwietniu 1946 roku.

W dniu premiery „Zapisków oficera armii czerwonej” sala teatralna w polskim ośrodku społeczno-kulturalnym w Londynie, była całkiem, całkiem pełna. A nie było jednego, który rozłożyłby nieporadnie ręce, pytany o skojarzenie związane z datą inwazji Związku Sowieckiego na Polskę.

Byli wśród nas ci, którzy dzień nadejścia chama dobrze pamiętali. Których z matką, rodzeństwem i babcią, niedługo potem bolszewicy wywieźli w głąb Rosji. Od współczesnej, tak spolegliwie do niedawna przez Zachód nazywanej demokratyczną, nie otrzymali odszkodowania za ukradziony im przez sowieciarzy dobytek. Dlaczego?

Byli wśród nas uciekinierzy z Polski ludowej, zarówno ci, którzy dusząc się czekali właściwej sposobności by dać drapaka, jak i ci, którzy śpiewając zetempowskie przyśpiewki długo nie zdjęli czerwonego krawata, bo taka była, jak mówią, rzeczywistość. A byli i tacy, którzy urodzili się później, wyjechali na zaproszenie i nadal trochę tęsknią.

Byli ekonomiczni emigranci z Polski, tak zwani dobrowolni, którzy opuścili kraj, gdy ten, z ulgą mógł ich z siebie wypluć. Jedźta stąd, a dla lepszego samopoczucia wyślemy wam rządowy baner z napisem: powroty.

Był wśród nas także weteran Polskich Sił Zbrojnych. Być może nie jeden, ale tylko jeden po to, aby go zobaczono, że w ogóle jeszcze jest, i że z pana jest, a nie jak większość z nas, z pospolitego chłopstwa. Nudził się i coś nieprzyjemnie drażniło mu nozdrza, pewnie już do teatru nie pójdzie. Kogo to wśród nas nie było, w każdym razie, całkiem, całkiem pełno. A tego popołudnia, obowiązki towarzyskie polskiego Londynu były znaczne, imieniny obchodził ksiądz rektor Stefan Wylężek, kto nie zaproszony, ten kiep.

Podobno nie było tu nigdy wspominania rocznicy 17 września, bo też lepiej było tego nie pamiętać. A jednak dzisiaj, wobec huraganu agresji, który rozpętał na wschodzie Europy schizofrenik faktów dokonanych, powinszowania należą się dyrektor Biblioteki Polskiej, Dobrosławie Platt, która postanowiła sprowadzić do Londynu monodram, według antybolszewickiej satyry Sergiusza Piaseckiego. Jeśli szukać dla niej okazji, ta była jedyną, również dlatego, że 12 września 1964 roku kochanek wielkiej niedźwiedzicy zamknął oczy na wieki.

Adaptacja „Zapisków oficera armii czerwonej” zrealizowana przez Sławomira Gaudyna z Polskim Studiem Teatralnym w Wilnie, niestety głęboko mnie rozczarowała. Gaudyn, który mieni się znawcą i miłośnikiem Piaseckiego, jakby nie rozumiał tego, co Piasecki dobitnie wyraził nie tylko słowem, lecz przede wszystkim czynem. Że był a-n-t-y-b-o-l-s-z-e-w-i-k-i-e-m, a więc nie postępował zgodnie z wytycznymi czasu, miejsca i okoliczności, tylko uczciwie klepał biedę na poddaszu czy w innym pokoiku w St. Leonards-on-Sea lub Hastings. Biedował, bo gdy normalna prośba o uczciwe rozliczenie się z nim, na przykład przez wydawnictwo Rój Mariana Kistera nie skutkowało, odpuszczał, zamiast szczuć, skamleć i miotać plotki. Odpuszczał i wracał do nauki i pisania. To prawda, że żony i syna nie sprowadził do Anglii, ale tylko dlatego, że Jadwiga nie była skora do wyjazdu. A sprawa z Miłoszem? Słynnego uciekiniera Miłosza oskarżał na łamach prasy jako poputczika, czyli pisarza, który popierał i czerpał apanaże z polityki sowieckiego rządu. „Gdyby Miłosz – publicznie oskarżał go Piasecki – po zerwaniu z regimem wypowiedział się jasno, szczerze, skromnie, gdyby umiał splunąć na tamtą rzeczywistość tak jak inni, którzy ją zgłębili, jak setki intelektualistów różnych narodowości, którzy poznali komunizm w praktyce, gdyby bez pozy i blagi poświęcił swój talent, wiedzę oraz doświadczenie zwalczaniu zła, któremu służył i które też szerzył, moglibyśmy uznać, że trzeba milczeć i zapomnieć o jego przeszłości”. Nic dodać, nic ująć. Taką postawę, zwaną nonkonformistyczną czyli mówiąc normalnym językiem, przyzwoitą, reprezentował sobą Sergiusz Piasecki.

Tymczasem reżyser monodramu wykastrował „Zapiski…”, pozostawiając trochę tego, ciut tamtego, lecz bez kręgosłupa, który spoiłby ów melanż w całość. Upadłszy przed Piaseckim na kolana, jakby bał się go dotknąć, wniknąć mu do głębi, pogrzebać w bebechach i wyciągnąć z jego książki główne jej przesłanie. Nie jest nim głupkowatość i chamstwo prymitywa, które wydobył na pierwszy plan, lecz totalna atrofia człowieczeństwa, z której wynika niemożność wewnętrznej przemiany, a więc krańcowe barbarzyństwo. Czerwonoarmista Piaseckiego nie był głupkiem, lecz bydlakiem, a to horrendalna różnica.

A jeśli jednak to, co sprezentował nam reżyser, jest efektem jego żmudnej z tekstem tym roboty, to jawi się Gaudyn jako ten, który obłaskawia nam bolszewizm, który na gwałcicieli kobiet bez nóg nakłada maseczkę poczciwych wojaków Szwejków. No, zdarzyło im się, przygrzmocić z pistoleta w łeb, przez pomyłkę, ale w gruncie rzeczy to biedni, zniewoleni prymitywizmem warunków życiowych ludzie. Gaudyn, z zatwardziałym antymarksistą, jakim był Piasecki, postąpił po linii hasła „byt kształtuje świadomość”, usprawiedliwia więc Michaiła Zubowa. Jedna z recenzji tego spektaklu, którą w 2009 roku napisał w lokalnych, rzeszowskich „Nowinach” Andrzej Piątek, nosi tytuł „Inny Szwejk”. No właśnie, przesłanie tekstu Piaseckiego Gaudyn zmanipulował więc skutecznie, skoro zło tak zostało odebrane.

Michaił Zubow, młodszy lejtnant Armii Czerwonej, wkroczył z armią do Polski 17 września 1939 roku. Zatrzymał się w Wilnie, gdzie zamieszkał w domu u kilku emerytowanych nauczycielek. Prowadzi dziennik. Po wybuchu wojny sowiecko-niemieckiej w 1941 roku, nie udało mu się uciec, więc ukrywa się na Wileńszczyźnie, na małym polskim folwarku. Schronienia udziela mu starsza pani, której mąż przypuszczalnie walczy w szeregach polskiej armii na Zachodzie. Józefa przygarnia Miszkę, nazywając go Michałem. Józefa troszczy się o niego, traktuje jak syna i cierpliwie próbuje zmieniać mu mentalność. Uczy go polskiego, wskazuje manowce światopoglądu, którym go wykarmiono, prostuje przekłamania i na własnym przykładzie stara się go zmienić. Zubow dobrze się maskuje, przybiera pozę wdzięcznego ucznia, pozyskując całkowite zaufanie nie tylko Józefy, ale i sąsiada Malugi, który chce by wszedł do rodziny, jako mąż jego córki. Czy takimi umiejętnościami umiałby wykazać się ktoś o inteligencji idioty? Nie, tak działa perfidia, której obrazu w realizacji „Zapisków…” kompletnie zabrakło.

Trzy lata Zubow ukrywa się u Józefy. W roku 1944 spotyka byłego majora NKWD, ukrywającego się na osiedlu, nieopodal folwarku. Natychmiast zaczyna działać na dwa fronty. Z majorem szykują bandę, która po wkroczeniu Sowietów błyskawicznie wkracza do akcji, napadając okoliczną ludność, aby zbudować wokół siebie nimb partyzantów, zasłużonych w walce z odwiecznym wrogiem Rosji, polskim burżujem, chociaż mieszkańcem wsi. Po ponownym zajęciu Wileńszczyzny przez Sowietów, lejtnant Zubow awansuje na kapitana, zostaje odznaczony za bojową działalność partyzancką i staje się naczelnikiem milicji powiatu. Co robi? Natychmiast donosi na Józefę do NKWD, formując długą listę zarzutów. Józefa zostaje siłą wrzucona do ciężarówki, która wiezie ją do kazamatów.

Otóż tej strony medalu, w adaptacji Gaudyna po prostu nie ma. Wycina ją, usuwa, kastruje. Co otrzymujemy w zamian? Całkowitą bujdę, blagę, kłamstwo, które jest niczym innym, jak ciosem enkawudzisty, który nokautuje myśl polskiego pisarza. Otóż mamy rzecz wymyśloną, sprzeczną zarówno z duchem tej satyry, jak i fałszującą postać stworzoną przez Piaseckiego. Na scenie, w przytłumionym świetle, z rękami zawiązanymi domniemanym powrozem, zasiada biedny, refleksyjny Miszka Zubow. W białej koszulinie i parcianych porciętach niemalże. Oto Zubow się spowiada. W swoim późniejszym wystąpieniu, Gaudyn zaznacza: słowa Piaseckiemu nie zmieniłem, słowa od siebie nie dodałem. Co z tego? I dlaczego ma nas za idiotów? Słowa nie dodał, ale zabawił się z treścią, jak czerwonoarmiści z wyzwalanymi Polkami, czy w 1939 roku, czy w 1945 – jednako. Otóż reżyser słowa nie ujmuje, za to każe się lejtnantowi spowiadać. Patrząc nam głęboko w oczy, Zubow, jak nie on, poważnym, cichym, zasmuconym tonem opowiada to, na co faktycznie zdobył się przed Józefą, kiedy na wszelki wypadek przybrał pozę wierzącego, jak Józefa, że kiedyś na ziemię, którą napadł, a która go ugościła, wróci Polska. Wtedy więc, w tych chwilach prawdy, które przerażały go zresztą, przyznał Józefie rację: „Żyliśmy gorzej, jak u was psy. Nic u nas dobrego nie było, nie ma i nigdy nie będzie. Pracujemy bez końca i miary, a nawet marnego jedzenia nie ma dość. I każdy każdego się boi”. W obliczu tego, co zrobił później, jego słowa w dwójnasób mocno do nas przemawiają, ale tylko u Piaseckiego. Bo na scenie, gdy Zubow kończy swoją spowiedź, enkawudzista strzela mu w łeb. I tak Gaudyn, zrobił z winowajcy, ofiarę. A potem, niby żartem, niby z nadzieją, opowiedział nam o tym, że chciałby zebrać dwa miliony na film o Sergiuszu, nakręcony w Wilnie. Po chwili, dwa miliony, przerobił na pięć. Oby nie dostał od nikogo, na Piaseckiego – ani grosza.

Postscriptum: Kazimierz Czachowski, który w pierwszym komunistycznym rządzie został dyrektorem Departamentu Literatury w Ministerstwie Kultury i Sztuki, a przed wojną był znanym krytykiem literackim, napisał w późnych latach 30. kompendium pt. „Najnowsza polska twórczość literacka”. Poświęca tam kilka zdań również „Kochankowi wielkiej niedźwiedzicy”, książce, która w trymiga zyskała status bestsellera. Otóż Czachowski kończy swą wypowiedź, dotyczącą literackiego talentu Sergiusza Piaseckiego tymi słowami: „Spiritus flat ubi vult”, co znaczy: „Duch objawia się gdzie chce”.

Elżbieta Sobolewska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_