23 września 2014, 13:00 | Autor: Wiktor Moszczyński
Zbliżają się już Słupy Graniczne

Znajduję się w sytuacji nie do zazdroszczenia. Dziś piszę felieton na temat referendum szkockiego, który będzie czytany w piątek lub sobotę przez czytelników Dziennika Polskiego po ogłoszeniu wyników głosowania. Wobec tego będą oceniać mój tekst dość pobłażliwie. Tak jak autorzy piszący historię zawsze wydają się mądrzejsi po fakcie niż ci, którzy tą historię tworzyli.

Do ostatniej chwili nie możemy ocenić wyników, bo do ostatniej chwili głosy za i przeciw są zbyt do siebie zbliżone. W jednym sondażu głosy za niepodległością oceniane są na wysokości 53%, zaś inne firmy sondażowe dają podobną przewagę głosom pro-unijnym. Jedni oceniają liczbę głosów jeszcze niezdecydowanych na 3% a inni na 6% i ostatnie podchody wyborcze, już bardzo emocjonalne, są skierowane do tych nie zdecydowanych, wśród nich 60.000 Polaków mających prawo głosu.

Czy Szkocja ma zerwać wszystkie więzi, które istnieją od czasu kiedy dynastia Stuartów odziedziczyła tron bogatszej potężniejszej Anglii, tak jak dynastia Jagiellonów kiedyś odziedziczyła tron bogatszej Korony Polskiej? Po czasie, pod groźbą interwencji Ludwika XIV, te więzi stały się trwalsze poprzez Ustawę Unijną w roku 1707, czyli ekwiwalent naszej Unii Lubelskiej i podporządkowano ten kraj, a szczególnie ich zdziczałych „kozaków” w tartanowych spódniczkach, by wspierali imperialne berło, służąc pod wspólnym niebiesko-czerwono-białym sztandarem w podboju świata. Szkoci mieli swój osobliwy wkład nie tylko w tym podboju, ale również w skutkach rewolucji przemysłowej i rozwoju mechanizmów brytyjskiej demokracji którą naśladowano na różnych kątach kuli ziemskiej. Szkoci partycypowali w całej epopei Pax Britannica, zarówno w tym, co było najlepsze i co było najgorsze. Ten okres wspólnego dobrobytu przetrwał aż do końca XX wieku.

Z czasem znudzeni już tą unią z Anglią młodzi Szkoci wsparli w wyborach Szkocką Partię Narodową (SNP). Poprzedni rząd brytyjski wprowadził wówczas duże i popularne zmiany konstytucyjne w Szkocji dając temu państwu po raz pierwszy swój własny parlament i własny budżet. To rozbudziło w Szkocji większe poczucie dowartościowania swojej inności wobec Wielkiej Brytanii, z czego skorzystała jeszcze bardziej SNP, dotychczas bezskutecznie promującą romantyczną chimerę niepodległości Szkocji. Lecz gdyby nie kryzys bankowy, który zachwiał całym systemem światowym, podważając z kolei wszystkie fundamenty prawne, cele gospodarcze i wartości etyczne, na których oparty był powojenny europejski model rynkowy, Szkocja dalej by prosperowała pod parasolem brytyjskiego państwa. Zachwiane autorytety w Brukseli i Westminsterze i rygory finansowe narzucone przez nowo wybrany rząd koalicyjny Camerona w roku 2010 dały Szkotom poczucie, że Wielka Brytania ciągnie Szkocję za sobą w nieodpowiednim kierunku opuszczenia Unii Europejskiej i powolnego demontażu państwa opiekuńczego. SNP zdobyło już poważniejsze zaufanie społeczne wygrywając dwukrotnie wybory regionalne do szkockiego parlamentu i wykazując swoją fachowość w administrowaniu kraju. Partie brytyjskie Labour i liberałowie powoli lecz systematycznie traciły swoich zwolenników wśród wyborców szkockich, a konserwatyści zostali zupełnie zmieceni ze szkockiej sceny politycznej tak, że ich rządy z Westminsteru widziano już jako obce rządy okupacyjne.

Politycy angielscy, a przede wszystkiem ci tworzący elitarne środowiska rządowe, nie doceniali w pełni zmiany nastrojów w Szkocji. Chcąc przygasić ambicje niepodległościowe SNP, premier brytyjski David Cameron wynegocjował z Alexandrem Salmondem, szkockim pierwszym ministrem, zezwolenie na trzeci z kolei referendum, ale odrzucił bardziej umiarkowaną opcję dalszej dewolucji władzy parlamentowi szkockiemu, zostawiając tylko dwie krańcowe opcje – niepodległość – tak albo nie!

Wyraźna jeszcze wówczas przewaga anty-niepodległościowa w nastrojach szkockiego elektoratu uśpiła czujność Westminsteru, nie biorąc pod uwagę dużą „dziurę sondażową” w postaci Szkotów nie mających jeszcze wyrobionej opinii w tej sprawie. Na czele prounijnej koalicji „Lepiej Razem” wyznaczono byłego ministra finansów w ostatnim rządzie labourzystowskim, Alistair Darling, kompetentnego solidnego, ale nie posiadającego cienia charyzmy, w odróżnieniu od pełnego werwy lidera SNP. Liczono na to że „rozsądne” argumenty na temat zachowania stabilizacji walutowej i poczucia bezpieczeństwa wewnątrz potężnego i wpływowego państwa na arenie międzynarodowej, jakim jest dalej Zjednoczone Królestwo, wystarczyłoby, aby ostudzić i obalić separatystyczne zapędy SNP. Lecz dla przeciętnego Szkota kampania wyborcza oparta na angielskim „rozsądku” bardziej przypominała próbę zastraszenia elektoratu szkockiego groźbami chaosu gospodarczego w wypadku opuszczenia waluty brytyjskiej. A co, argumentowano, w okresie zastoju gospodarczego i cięć budżetowych miało znaczyć hasło „Lepiej Razem”, kiedy obecnie wcale nie jest tak dobrze? Wobec negatywnej kampanii polityków angielskich, romantyczne kiedyś mrzonki SNP stawały się z każdym dniem coraz bardziej realną opcją.

W ostatnich dwóch tygodniach, gdy sondaże wykazały, że elektorat szkocki może już być bliski stawienia na niepodległej nastąpiła panika. Wyciągnięto z lamusa byłego premiera Browna, gorącego patrioty szkockiego, który jednak stawia na istniejącą unię z Anglią i Walią. Główne instytucje gospodarcze w Szkocji, a szczególnie banki, zagroziły przeniesieniem swoich siedzib i inwestycji do Anglii, a panikujący przywódcy partyjni przybyli, jakby trzej zagraniczni królowie, przynoszący dary w formie zapowiedzianych zmian na lepsze, wiedząc już teraz, że obecne status quo nie jest żadną przynętą dla kraju borykającego się z bezrobociem i brakiem perspektyw dla młodych Szkotów. Tym bardziej, że ci ostatni też mają teraz głos i to od wieku lat 16. W dzienniku „Daily Record” Cameron, Miliband i Clegg podpisali „The Vow”, czyli przyrzecznie, że parlament szkocki będzie wreszcie miał prawo do nałożenia własnych podatków i pełną kontrolę nad szkocką służbą zdrowia. Lecz w obecnej atmosferze wyborczej panikujące przyrzeczenia polityków angielskich wyglądają coraz bardziej niemrawe. Kraj poczuł w sobie ten moment, kiedy niepodległość staje się już prawie osiągalna na wyciągnięcie ręki. Nawet jeżeli nie podejmie się teraz ostatecznego kroku to opcja niepodległości, raz już doświadczona, pozostaje permanentną opcją na przyszłość. Nawet jeżeli ze znikomą większością, wygrają w ten czwartek głosy na „nie”, to unia brytyjska będzie już pod stałym znakiem zapytania. Rynki walutowe które wykazały ostatnio swoją niechęć do możliwości zmian, ustabilizują się po tej decyzji ale stracą już to poczucie pełnego zaufania do brytyjskiego funta. Sprawa referendum może znów powrócić na agendę za pięć czy dziesięć lat.

Natomiast gdyby większość w czwartek głosowała za niepodległością, decyzja ta jest nieodwołalna. Wówczas niepodległa Szkocja byłaby zmuszona przez Bank Anglii wybić własną walutę, prawdopodobnie szkocki funt, oparty z początku na równaniu się z funtem brytyjskim, nim byłaby w stanie złożyć podanie do przyłączenia się do waluty euro. Oczywiście i to podanie byłoby uzależnione od tego czy Unia Europejska dopuściłaby jednogłośnie Szkocję do przyłączenia się do UE. Powstałby wówczas precedens wobec innych regionów europejskich szukających schroniska dla swojego niezależnego bytu w bezpiecznych ramionach Unii Europejskiej. Lista potencjalnych „Szkocji” jest długa – Katalonia, Flamandia, Korsyka, północne Włochy, Bawaria, Śląsk… Nie prędko rządy Hiszpanii czy Belgii zgodziłyby się na szybkie przystąpienie Szkocji do Unii Europejskiej.

Mając inne podejście do spraw imigracji obydwa państwa zmuszone byłyby odgrodzić się przy wspólnej granicy przy murze Hadriana i wprowadzić kontrolę paszportową i akcyzową (choćby na import szkockiego whisky). Szkoci musieliby wprowadzić szkockie paszporty i decydować się na dowody osobiste, zakładając ambasady szkockie po całym świecie i przyjmując ambasady innych państw ze swoimi wrogimi sieciami szpiegowskimi myszkującymi wśród brytyjskich instalacji militarnych. Wypraszając  brytyjskie łodzie podwodne ze swojej bazy z portu Faslane, Szkoci straciliby również dostęp do cennych brytyjskich kontraktów wojskowych i byliby zmuszeni opierać się na własnej armii a dopuszczenie jej do NATO stałoby pod znakiem pytania. Posiadaliby kontrolę wreszcie nad własnymi rezerwami nafty, ale odziedziczyliby długi państwowe znacznie przekraczające £6 miliardów, co musieliby załatać dramatycznym wzrostem w podatkach i w stopie procentowej. Szybko skończyłyby się też przywileje darmowej nauki dla studentów.

Równie dramatyczne zmiany nastąpiłyby w pozostałych częściach Zjednoczonego Królestwa. Solidne dotychczas podstawy mocarstwa drugiej ligi, jakim jest jeszcze obecnie Wielka Brytania, przemienią się w gliniane fundamenty. Tracąc przeszło jedną trzecią swojego terytorium Wielka Brytania przestałaby być „Wielką”, a Królestwo „Zjednoczone”. Ze zmianą nazwy i flagi narodowej (bez białego krzyżu św. Andrzeja na niebieskim tle) nastąpiłyby zmiany nastrojów w samej Anglii, z permanentną większością konserwatystów, zwiększonym nacjonalizmem i ostrzejszą polityką antyeuropejską i antyimigracyjną. Bez Szkocji zwiększa się prawdopodobieństwo opuszczenia Unii Europejskiej przez byłą Wielką Brytanię co zostawiłoby Unię kompletnie uzależnioną od Niemiec. Ewentualnie zakwestionowano by prawo nowego państwa brytyjskiego do permanentnego fotelu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.

Tak czy nie, na co raz ciemniejszym horyzoncie ukazują się już te słupy graniczne.

Wiktor Moszczyński

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Wiktor Moszczyński

komentarze (0)

_