29 października 2014, 17:51 | Autor: Andrzej Kisiel
Prawdziwi wielcy artyści

Życie to jest teatr a czasami nawet kabaret. Sami zobaczcie, co się dzieje wkoło. O, na przykład w takiej spokojnej Szwecji szaleje teraz gorączka. Powinna panować zima, a tam temperatury jak w środku tropikalnego lata!

ORP Orzeł / fot. Wikipedia / Witold Supiński, Ludwik Błaszczyk: "Okręty wojenne 1900-1966", Wydawnictwo MON, Warszawa 1967
ORP Orzeł / fot. Wikipedia / Witold Supiński, Ludwik Błaszczyk: "Okręty wojenne 1900-1966", Wydawnictwo MON, Warszawa 1967
Niby Skandynawowie to tacy spokojni, zrównoważeni ludzie, którzy nie dają się ponosić emocjom, a tu proszę – cały kraj ogarnęło szaleństwo szukania szpiegów nasłanych z Moskwy. Szwedzi szukają tajemniczego okrętu podwodnego, tak tajemniczego, że być może nawet nieistniejącego, w każdym razie nikt go nie widział albo widział tak samo jak potwora z Loch Ness czy żywego smoka wawelskiego. Może jednak mylę się – tajemniczy okręt istnieje – przecież już raz na Bałtyku miało miejsce takie wydarzenie. Mija właśnie 75 lat odkąd polski okręt podwodny ORP Orzeł w brawurowy sposób przedarł się z Morza Bałtyckiego do Wielkiej Brytanii. W połowie września 1939r. polski okręt internowany w estońskim porcie Tallin, wypłynął w najtrudniejszy rejs. Częściowo rozbrojony, uszkodzony i pozbawiony map musiał dotrzeć do alianckiego portu. Po ponad miesiącu żeglugi ORP Orzeł dopłynął szczęśliwie do brytyjskiego, a w zasadzie szkockiego portu Rosyth. Co było potem, każdy pamięta z lekcji historii: służba w Royal Navy, polowanie na nieprzyjacielskie statki i okręty, udział w kampanii norweskiej i ostatni rejs, w który Orzeł wypłynął 23 maja 1940r. Czy został zatopiony przez pomyłkę przez inny aliancki okręt, wszedł na minę, a może zniszczył go samolot wroga, nie wiemy i być może nigdy nie dowiemy się już tego. W każdym razie poszukiwania zaginionego Orła, które miały miejsce w latach 2006-2013r. nie doprowadziły do odnalezienia jego wraku, a historia jego zaginięcia pozostaje równie tajemnicza, jak obecne poszukiwania rzekomego albo faktycznego rosyjskiego okrętu podwodnego w pobliżu Sztokholmu. Nikt nie wie, czy on tam jest, czy go nie ma, zatonął czy nadal szpieguje, podsłuchuje i podgląda? A jeśli jest i podgląda, to rzeczywiście ma sporo do roboty. Szwedzi jak wiadomo, do pruderyjnych społeczeństw nie należą i szpiedzy z okrętu podwodnego zapewne wciąż fotografują i filmują jakieś golasy opalające się na skałach w pobliżu stolicy Szwecji. Potem takie pornograficzne materiały zawiozą do Moskwy i pokażą w dowództwie.– O, zobaczcie towarzyszu admirale, czym zajmują się obywatele za granicą. To przecież zupełny upadek obyczajów, tak nago biegać po plaży!

Teatr Wielki w Warszawie / fot. Wikipedia
Teatr Wielki w Warszawie / fot. Wikipedia

Zostawmy jednak ruskich i ich problemy, i wróćmy do teatru. Od czasów Szekspira niewiele już nowego wymyślono i trudno zaskoczyć widzów. A jednak czasami można. Ostatnio uczestniczyłem w performansie artystów z zagranicy, którzy nawiedzili Polskę. Jeden z nich chodził prawie godzinę na czworakach i lizał wszystkim widzom buty. Nie wiem, czy to miał być jakiś nadzwyczajny hołd składany ludzkości, czy może jakiś inny symbol, ale ludzkość generalnie niechętnie przyjmowała tę formę kultu obuwia. Moje buty polizał dwa razy. Inna artystka wylała na siebie wodę i w ten sposób została miss mokrego podkoszulka, co męska część publiczności przyjęła z zadowoleniem, kolejna zaś zatkała sobie buzię kneblem z waty i próbowała coś mówić. Ponieważ była performerką z Wielkiej Brytanii i znała tylko język angielski, a w dodatku mówiła przez watę, więc jej wywód był generalnie całkowicie niezrozumiały, tak jak i cały pokaz. Inna artystka przeczołgała się przez całą salę przyciskając przy tym policzek do betonowej podłogi. Po tym pokazie na jej twarzy pojawiła się spora rana. Pan, który okręcił się kabelkami i próbował chodzić po sali, wyglądał przy poprzednich artystach na zupełnie nieszkodliwego wariata. Ale najciekawszy występ dała performerka z Polski. W trakcie przedstawienia przytoczyła fragment rozmowy z kolegą artystą:

Słuchaj stary, przecież to wszystko co my robimy, to wielka lipa. W tym nic nie ma! Racja, koledzy artyści. Wszystko to wielka lipa. Prawdziwa sztuka jest nie na salonach i w galeriach, ona jest NA ULICY! Chcecie mieć dowód? Proszę bardzo, niedawno, podczas ulewy na moim osiedlu widziałem taką scenę: w największym deszczu idzie razem trzech facetów, ten w środku trzyma rękę górze w geście jakby niósł ogromny parasol, którym chroni kolegów przed deszczem. Ale on NIE MA żadnego parasola. Jednak robi to tak sugestywnie, że koledzy są wyraźnie zadowoleni z tej osłony i nie czują, jak bardzo mokną. Mijają mnie, zdumionego całą sytuacją i wtedy widzę, że jeden z tych facetów ma ze sobą prawdziwy parasol, ale nie korzysta. Parasol jest złożony, trzymany pod pachą. Wiem, że spotkałem wtedy prawdziwych WIELKICH artystów.

Andrzej Kisiel

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Andrzej Kisiel

komentarze (0)

_