10 kwietnia 2015, 09:13 | Autor: Magdalena Grzymkowska
A w filmie polskim, proszę pana

„A w filmie polskim, proszę pana, to jest tak: nuda, brak akcji, dłużyzna. Nic, po prostu nic”, zacytowano przekornie na gali rozpoczęcia Kinoteki, festiwalu mającego na celu pokazanie, że jest dokładnie na odwrót.

Krzysztof Zanussi podczas Q&A po projekcji "Barw ochronnych" w BFI Southbank / fot. Magdalena Grzymkowska
Krzysztof Zanussi podczas Q&A po projekcji "Barw ochronnych" w BFI Southbank / fot. Magdalena Grzymkowska

To będą dwa miesiące polskiego kina w Londynie. Instytut Kultury Polskiej w tym roku wychodzi naprzeciw oczekiwaniom brytyjskiej publiczności i seanse będą organizowane w samym sercu miasta w m.in. BFI na południowym brzegu Tamizy i w Instytucie Sztuki Współczesnej (ICA) na The Mall w zacnym sąsiedztwie Buckingham Palace. Już bardziej prestiżowo być nie mogło.

Dzięki wysiłkom instytutu, który od lat organizuje festiwal w całej Wielkiej Brytanii, impreza urosła z lokalnego przedsięwzięcia dla koneserów do rangi ważnego międzynarodowego wydarzenia kulturalnego.

Stało się tak zapewne również dzięki ostatnim osiągnięciom Polaków w tej dziedzinie oraz tego, że patronat nad festiwalem objął Martin Scorsese.

– Dzięki polskiej kinematografii nauczyłem się, nie jak robić filmy, ale dlaczego – powiedział reżyser, którego wybór, możemy oglądać przez najbliższe miesiące. – Masterpiecces of Polish Cinema to głębokie, zaangażowane społecznie filmy o wielkiej wizualnej mocy. Filmy, które ustanowiły bardzo wysokie standardy. Mam nadzieję, że będą się wam podobały tak bardzo jak mi.

Anna Golewska / fot. Magdalena Grzymkowska
Anna Golewska / fot. Magdalena Grzymkowska
Minister Dariusz Łaska obecny na seansie podczas gali otwarcia, wyznał, że z przyjemnością obejrzy jeszcze raz filmy, które widział przed laty, gdyż zawsze pojawiają się nowe refleksje. – Ja mam szczególny sentyment do filmów Zanussiego, ponieważ… grałem w jednym z nich! Byłem statystą w produkcji pt. „Rok spokojnego słońca”. To było na IV roku moich studiów, nota bene w Toruniu – opowiadał zastępca ambasadora.

Walka z wiatrakami

A na rozpoczęcie festiwalu – mocne uderzenie – „Barwy ochronne” Krzysztofa Zanussiego”. Polski kandydat do Oskara w 1978 roku. Kultowy film, który został dopuszczony przez komunistyczne władze do dystrybucji tylko dlatego, że jest jedną wielką metaforą. Gdy cenzura dopatrzyła się przenośnego znaczenia, próbowano sabotować sukces filmu, w wyniku czego obejrzało go więcej osób, niż „Ojca chrzestnego” Coppoli.

Przenosimy się w czasie do lat 70. XX wieku. Trwa obóz szkoleniowo-wypoczynkowy dla studenci językoznawstwa prowincjonalnego uniwersytetu. Członkami grona pedagogicznego są m.in. magister Jarosław, świeżo upieczony doktorant, młody idealista i cyniczny docent Jakub starszy o kilkanaście lat. Dochodzi pomiędzy nimi do konfrontacji postaw. Starszy naukowie , w tej roli fenomenalny Zbigniew Zapasiewicz, stara się być dla młodszego kolegi mentorem objawiającym mu życiową prawdę na temat brutalnego świata, w którym nie ma miejsca na sentymenty. Trzeba manipulować ludźmi i zawierać kompromisy, często niezgodne z własnym sumieniem.

„Osią dramaturgiczną filmu jest gra – proces kuszenia, jakiemu poddany jest Jarek przez Jakuba – ‘Szatana’, przekonującego o konieczności świadomej akceptacji zła i własnego w nim udziału przez kompromisy i konformizm społeczny. W ten sposób reżyser wskazuje na indywidualną odpowiedzialność moralną za kształt środowiska i państwa, w którym się żyje, oraz na transcendentne źródło etyki,” napisała o „Barwach ochronnych” dr hab. Mariola Marczak.

Przewrotnie, jak to u Zanussiego bywa, docent nie jest zupełnie postacią negatywną. Zostało to uwypuklone w ostatniej scenie, kiedy stwierdza, że może lepiej dla niego byłoby, gdyby nie żył.  W tym zdaniu, w którym docent jawi się jako upadły idealista, tkwi prawdziwa moc. Tytułowe barwy, chronią przed otaczającym złem i zepsuciem, przed porażkami i przed własną niewygodą. Dopóki je nosimy, dopóty nie mamy odwagi spróbować prawdziwego życia. Dzięki temu postać Zapasiewicza nie pozostaje tylko karykaturalną kukłą sarkazmu, a udowadnia posiadaną przez siebie prawdziwą mądrość.

helen de Witt, dyrektor BFI Southbank i Michael Brooke / fot. Magdalena Gzrymkowska
helen de Witt, dyrektor BFI Southbank i Michael Brooke / fot. Magdalena Gzrymkowska
Po seansie Krzysztof Zanussi opowiedział trochę o kulisach powstawania filmu. Na przykład jedna z kwestii docenta Szelestowskiego: „Najważniejszy jest dobór kadr”, co stanowiło nawiązanie do jednego z haseł Lenina, zostało uznane za naśmiewanie się z przywódcy i nakazano wnieść poprawki. Dlatego w filmie usłyszeliśmy: „Najważniejszy jest dobór ludzi”. Kontrowersje wzbudzały nawet niektóre kadry. Gdy recytująca wiersze artystka okazała się dla cenzora niewygodna, nakazano twórcy zrezygnować z planu średniego, który, według przedstawicieli resortu propagandy, był planem portretowym, przez co postać była nadmiernie wyeksponowana. Na nic się zdały racjonalne argumenty reżysera. To była istna walka z wiatrakami.

Life is a trap

– Gdybym był komunistą w latach 70., to bym z całą pewnością zakazał tego filmu – stwierdził jeden z widzów.

Jednak jak powiedział w rozmowie z „Dziennikiem Polskim” Michael Brook, brytyjski krytyk filmowy, który prowadził dyskusję z reżyserem po projekcji, jest to film uniwersalny, ponieważ wciąż się ścieramy z dylematami moralnymi, tylko nie w ramach ustroju komunistycznego, lecz chociażby w ramach struktur korporacyjnych.

– Moim założeniem było pokazanie, jak na co dzień wygląda życie w systemie – powiedział Zanussi.

Pytania z sali były bardzo dogłębne, inteligentne, nie bałwochwalcze wobec filmu, lecz bardzo dociekliwe. I padały bardzo szczere odpowiedzi.

– Nie miałam wątpliwości, że Krzysztof Zanussi wzbudzi zainteresowanie w Londynie, gdyż jest znakomitym mówcą. Bardzo podobało mi się, to, że reżyser odpowiadał na wszystkie pytania również te które nie musiały być dla niego wygodne, jednocześnie nie narzucając nachalnie swojego zdania – stwierdziła dyrektor Instytutu Kultury Polskiej Anna Godlewska.

Ciekawość wzbudziła na przykład postać Angielki, outsiderki, świeżego powiewu w ramach filmowej studenckiej społeczności.

– Wybrałem Angielkę, ponieważ w Wielkiej Brytanii już od czasów wojny istniała duża społeczność polska. Może nie tak liczna jak obecnie, ale jednak. Poza tym chciałem, żeby była ona symbolem  wolności, innego sposobu myślenia – tłumaczył reżyser.

A dlaczego studenci byli językoznawcami? – Ponieważ Stalin zawsze twierdził, że jest świetnym lingwistą, napisał nawet jedną pracę naukową na ten temat. To znaczy ktoś inny napisał w jego imieniu. Analogia jest ewidentna – odparł Zanussi.

Zanussi rozdaje autografy / fot. Magdalena Grzymkowska
Zanussi rozdaje autografy / fot. Magdalena Grzymkowska
Ktoś dopatrzył się w niejednoznacznej relacji pomiędzy kolegami po fachu wątku homoseksualnego. – Rozumiem ten punkt widzenia, który jest spojrzeniem z perspektywy XXI wieku. Niestety, żyjemy w czasach, kiedy w każdej relacji doszukujemy się wątku erotycznego. Nie twierdzę, że kiedyś takie tendencje były nieobecne, ale teraz jest to wyjątkowo modne – tłumaczył, rozkładając ręce.

„Dziennik Polski” zapytał reżysera jak przyjął falę krytyki, która pojawiła się po jego ostatnim obrazie „Obce ciało”.

– Jako artysta jestem zawiedziony, bo oczywiście wolałbym, żeby mój film wzbudził ogólny zachwyt – stwierdza. A jako moralista?

– Przyjąłem to jako dowód na to, że nadepnąłem diabłu na ogon. Wszedłem w dziedzinę szalonych kontrowersji społeczeństwa przemian, społeczeństwa na dorobku. Ale wiem, jak dużo energii włożyły wielkie korporacje, aby mój film powstał. One przychodzą z takim przesłaniem: „Dajemy się wam wzbogacić”, ale ktoś mówi „uważajcie, bo wam duszę ukradną” – podsumował.

Jednak najbardziej zgromadzonych frapował moralistyczny wątek. Zarzucali głównemu bohaterowi konformistyczną postawę, a reżyserowi krytykę idealizmu. Zanussi jednak nie dał się podpuścić.

– To dobrze, że takie dylematy wciąż istnieją. Obecnie, kiedy żyje się nam tak łatwo, musimy sobie zadawać trudne pytania, żeby nie zwariować. Life is a trap! Życie to pułapka. Cały czas szukamy kompromisu pomiędzy naszymi instynktami, aspiracjami i możliwościami, które są ograniczone. Zawsze cieszę się, gdy widzę ludzi, którzy mają w sobie pragnienie zmieniać świat, jakkolwiek naiwnie to brzmi. Wiem, że jest to możliwe, bo rzeczywiście w ostatnich latach świat stał się dużo lepszym miejscem, niż był wcześniej. Żyjemy w czasach wolności, pokoju i bezpieczeństwa. Oczywiście zmagamy z innymi wyzwaniami, ale takie dobrobytu jeszcze nigdy w historii nie było. I musimy umieć to docenić – podsumował.

Po tych słowach nikt ze zgromadzonych nie miał już nic do dodania.

Tekst i fot. Magdalena Grzymkowska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Magdalena Grzymkowska

komentarze (0)

_