23 kwietnia 2015, 14:53
Polska jest OK.

Dawno, dawno temu, kiedy każdy samochód niebędący polskim fiatem, syrenką, warszawą albo innym moskwiczem wzbudzał szalone emocje, kiedy samo hasło rzucone przez któregoś z kolegów z ulicy: – Tam przyjechał MERCEDES! – podrywało nas do szaleńczej gonitwy, żeby go zobaczyć, dotknąć, powąchać, słowem pokontemplować zanim zniknie za rogiem; w tamtych czasach, gdy szczytem rozpusty konsumenckiej było zdobycie zimowych butów produkcji rumuńskiej (a trzeba wam wiedzieć, że gorszego badziewia niż rumuńskie buty nie znaliśmy), w tamtych czasach, gdy żyliśmy w Polsce w stanie permanentnej przaśności, najbardziej rajcowały nas opowieści o Zachodzie i jego luksusach. Przyznaję szczerze – w tamtych czasach strasznie grzeszyłem. Grzeszyłem jak niewierny Tomasz, nie wierzący w istnienie swojego Pana. Ja tak samo nie wierzyłem opowieściom mojego wujka, marynarza. Pływał po całym świecie na jednym z dużych polskich statków. A kiedy nie pływał, czasami przychodził do naszego domu z odwiedzinami, drobnymi upominkami z dalekich krajów, i opowiadał. Mówił o ciepłych krajach, o kolorowych targowiskach, sklepach pękających od nadmiaru towarów, luksusowych samochodach i wesołych ludziach. On to wszystko widział i kosztował, miał na dotknięcie ręki Amerykę północną i południową, Azję, Wyspy Kanaryjskie i Australię. Kiedyś był nawet w Jokohamie. Ale ja mu nie wierzyłem, nie wierzyłem, że istnieje świat, który on widział i opisywał. W mojej małej głowie kilkuletniego chłopaka to się nie mieściło. Było tam za to podwórko z szopami, był kurnik sąsiadów ze strasznie zadziornym kogutem, którego się bałem, był trzepak do dywanów, była jabłoń, grusza i wiśnia, był smętny śmietnik stojący pod drzewami, i był ogródek, w którym trzeba było harować, żeby wyhodować trochę warzyw. Te warzywa nosiliśmy potem do stołówki mieszczącej się na naszej ulicy, a prywaciarz, który ją prowadził, płacił za świeży towar i w ten sposób można było podreperować domowy budżet. Było to tak dawno temu, że dziś wydaje mi się nierealne. Ale jednak tak właśnie było. A przynajmniej tak to pamiętam. Aha, i nie wierzyłem, że kiedyś zobaczę tamten opisywany przez wujka świat na własne oczy.

A dziś? Czytam, że Polska to coraz atrakcyjniejszy kraj dla turystyki medycznej. Co roku przyjeżdża do nas kilkadziesiąt tysięcy rodowitych Brytyjczyków, aby podleczyć się w naszych klinikach. Co tam Angole, w tym samym czasie przyjeżdża do nas co najmniej kilkaset tysięcy Niemców, aby tutaj leczyć się, kurować i wypoczywać! Skoro najbardziej wymagający klienci przybywają tłumnie, to znaczy że doceniają tutejszą służbę zdrowia. Nie jest więc z nią tak źle, jak nam się wydaje. A przecież nie samym zdrowiem człowiek żyje. Chce się zabawić, dobrze zjeść, coś zwiedzić. Czyli współczesna Polska nie jest już tamtym zaściankiem, który pamiętam sprzed prawie 40 lat…, czyli coś się zmieniło na lepsze…, czyli do cholery, dlaczego wciąż jesteśmy tacy niezadowoleni, wszystko krytykujemy i mieszamy z błotem?! Czy naprawdę po polskich ulicach wciąż biegają białe niedźwiedzie, moi rodacy nie używają na co dzień mydła, nie znają żadnych języków obcych, dobrze umieją jedynie kraść i oszukiwać zagranicznych turystów? A propos zagranicznych turystów. Chodzę po górach, przemierzałem podmokłe tereny nad Biebrzą w poszukiwaniu łosi, wędruję wzdłuż wybrzeża Bałtyku. Czasami jest stromo, czasami bardzo grząsko i trzeba uważać, ale nigdy nie słyszałem, aby jakiemuś turyście z tego powodu spadł z głowy chociaż jeden włos. Po prostu w Polsce jest OK. A za granicą? Dosłownie kilka dni temu przeczytałem, że pewna turystka omal nie zginęła, kiedy porwała ją fala z Oceanu Atlantyckiego. Wszystko działo się na wyspie Aran, w zachodniej części Irlandii. Popatrzyłem na zdjęcia i pomyślałem: – W Polsce to niemożliwe. Tam, w Irlandii ludzie podchodzą na samą krawędź klifu ryzykując zdrowie i życie. Miejsce widokowe – to prawda, wyjątkowe – ale równie dobrze nadające się na punkt spotkań samobójców. U nas coś takiego nie przejdzie. Jak już jest jakieś naprawdę niebezpieczne urwisko, to zaraz jakiś gorliwy strażnik przyrody postawi płotek albo inne ogrodzenie, zawiesi tabliczkę-wstęp wzbroniony!-zamontuje monitoring i już będzie bezpiecznie. Bo Polska jest OK. To nie dziki zachód.

 

Andrzej Kisiel

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Andrzej Kisiel

komentarze (0)

_