18 czerwca 2015, 15:52 | Autor: Elżbieta Sobolewska
Poseł Polonii

Czy Polonia brytyjska powinna mieć posła, wywodzącego się z emigracji, który reprezentowałby ją w polskim parlamencie? Takie pytanie postawił ostatnio flagowy Polak w Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, Przemek Skwirczyński, na forum społeczności internetowej, wywołując dyskusję skromną, ale aktualną, poruszył bowiem kwestię Jednomandatowych Okręgów Wyborczych (JOW), które jego zdaniem dają szansę na wybór polonijnego posła.

Nagłą decyzją prezydenta-kandydata Bronisława Komorowskiego, podjętą między wyborczymi turami na rzecz odebrania głosów Andrzejowi Dudzie, we wrześniu Polacy zdecydują czy obecny system proporcjonalny ulegnie modyfikacji na rzecz wprowadzenia JOW. Koszt prezydenckiej fanaberii Krajowe Biuro Wyborcze obliczyło na 100 milionów złotych. Niebawem rusza przedreferendalna kampania.

Skwirczyński sugeruje, że sukces referendum, a więc wprowadzenie w Polsce jednomandatowych okręgów daje nam większą niż dotąd szansę na własnego, polonijnego reprezentanta w Sejmie, bowiem jego zdaniem „jako obywatele RP głosujemy obecnie na przedstawicieli nie naszych interesów” – jak stwierdził na Facebooku „British Poles”.

– Ruch Kukiza zakłada większą regionalizację władzy oraz odpowiedzialność przedstawicieli przed wyborcami. Jednocześnie on sam dostał w pierwszej turze około 40 tysięcy głosów w UK. Przy takim wyniku to właśnie jego kształtująca się partia plasuje się optymalnie do wprowadzenia polsko-brytyjskiego posła do sejmu RP – stwierdził Skwirczyński. Jego zdaniem, obywatele Polski mieszkający w Zjednoczonych Królestwie nie mają swojego przedstawiciela w polskich władzach, mimo iż dysponują prawem wyborczym, wybierając pośród kandydatów z tzw. okręgu warszawskiego. – Przez przedstawiciela rozumiem kogoś, dla kogo tematyka polskiej imigracji w UK jest bliska i zrozumiała, dzięki temu, że sam tu mieszka i będzie mieszkał na czas kadencji, spotykając się regularnie ze swoim elektoratem i tylko udając się do Warszawy na ważne głosowania lub w innych podobnie istotnych sprawach – kontynuuje.

– Czy zamierza Pan zatem kandydować? – zapytał Dziennik, który w maju dowiedział się, że Skwirczyński bierze również pod uwagę kandydowanie w przyszłym roku do Rady Londynu.

– Nie wykluczam – odparł, dodając, że bardziej chodzi mu o „emancypację Polonii”. – W UK nic z tego nie wychodzi, to może chociaż jako lobby w Polsce, gdzie też na razie nie liczymy się politycznie – stwierdził.

Być może chodzi tu więc o mobilizację obywatelską Polaków, którzy czasowo przebywają w Brytanii, lub nawet na stałe, lecz nie wyzbywają się obywatelstwa kraju, z którego pochodzą. Być może jednak realizuje on po prostu swoją strategię „bycia rozpoznawalnym” w przestrzeni publicznej. Jak powiedział po porażce odniesionej w majowych wyborach powszechnych w Zjednoczonym Królestwie: „Oczywistym było, że nigdy nie wygram w Tooting, więc koncentrowałem się na byciu widocznym w mediach. To wyszło świetnie, pisały o mnie między innymi The Economist i Newsweek, jak również liczne krajowe i lokalne media, dzięki czemu stałem się rozpoznawalny”.

Argumentując na rzecz polonijnego posła, Skwirczyński koresponduje z ogłoszonym w prezydenckiej kampanii pomysłem Jacka Wilka, który z ramienia partii stworzonej i rychło opuszczonej przez Korwina-Mikke, kandydował na urząd prezydenta Rzeczypospolitej. Wilk proponował możliwość wyboru 18 posłów z okręgów polonijnych. A w wyborach prezydenckich zajął 10. miejsce wśród jedenastu kandydatów, zdobywając 0,46 procent ważnych głosów.

Polonia brytyjska nie ma w Sejmie „swojego posła”, ale nawet gdyby była taka szansa, to czy chcielibyśmy go wybrać? W wyborach 2011 roku z ramienia PiS kandydował znany Londyńczyk, Sławomir Wróbel, i dostał na Wyspach znikomą liczbę głosów, a przecież nie ma pewności, że nie reprezentowałby interesów Polonii właśnie.

Postulat utworzenia oddzielnego okręgu wyborczego dla kandydatów wywodzących się z największych skupisk Polonii na świecie musiałby zmierzyć się z niejednym ciężkim oskarżeniem. O życie w innej, niż polska, codzienności. O finansowanie funkcjonowania państwa innego, niż polskie. Takie zarzuty towarzyszą każdej dyskusji o zasadność głosu dla emigrantów.

Pan Szulc pisze na Facebooku „British Poles”, iż urodził się i wychował w Wielkiej Brytanii, ale mieszka w Polsce, w związku z czym ma oba obywatelstwa: polskie i brytyjskie. „Gdybym chciał to mógłbym głosować w Anglii. Natomiast nie wyobrażam sobie głosowania na kogoś w Anglii, który ma się interesować moim życiem w Polsce. Z jakiej racji? ‘You made your bed so lie in it’. Więc dlaczego Polacy w Anglii powinni w ogóle oczekiwać, że ktoś w Polsce powinien się nimi interesować?” – pisze pan Szulc.

Pan Nowacki myśli podobnie: to nie fair, aby ludzie nie ponoszący na co dzień konsekwencji swoich wyborczych decyzji mieli jeszcze własną reprezentację w Sejmie. Wręcz przeciwnie – pisze Nowacki – chciałbym wprowadzenia modelu brytyjskiego – tzn. możliwości głosowania jedynie przez maksymalnie 15 lat pobytu za granicą.

W kwietniu Narodowy Bank Polski zbadał, jak żyje się Polakom w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Irlandii i Holandii, i czy myślą na serio o powrocie. Zapytano o to około pięciu tysięcy emigrantów. Odpowiedzi przyniosły wnioski jednoznacznie: dorobić się własnego mieszkania i sprowadzić bliskich, lub założyć rodzinę na miejscu. Departament Statystyki w NBP ustalił, iż statystyczny polski emigrant żyje już w Wielkiej Brytanii prawie 9 lat, a w Irlandii około 7 lat, co dowodzi, że przybywa emigrantów długofalowych i nie ma fali powrotów. Z kolei Pracodawcy RP ustalili, że odpływ emigrantów na stałe i z całymi rodzinami nasilił się w ostatnich dwóch latach, o czym świadczy rosnąca liczba dzieci rodzonych przez Polki za granicą. Polak za granicą jest orędownikiem demograficznego wyżu. Czy więc w dodatku taki Polak, który w 2006 r. wywalczył sobie likwidację tzw. podwójnego opodatkowania powinien w ogóle oczekiwać, że ktoś w Polsce się nim zainteresuje? Oczywiście, że powinien. Państwo, z samej swej istoty, zobligowane jest walczyć o tego, kto się zeń wywodzi, zabiegać o jego powrót i przesadzenie wyżu na grunt korzeni, z których wyrósł. Inicjatywa leży po stronie Polski.

Idea powołania polonijnego okręgu wyborczego zgrzyta w zetknięciu z tendencją pozostawania na emigracji. Zgrzyta z nią prawo wyborcze, dzięki któremu emigranci w referendum wrześniowym wypowiedzą się nie tylko na temat wprowadzenia jednomandatowych okręgów w wyborach do Sejmu RP, lecz również w dwóch innych kwestiach, z którymi na co dzień w większości nie mają związku, jeśli przyjmie się punkt widzenia zerwania bliskich związków z krajem, sprowadzania rodziny i nabywania domów na Wyspach. 6 września, o ile nie zbojkotujemy trojańskiego referendalnego konia, emigranci wpłyną również na to, czy zostanie w Polsce utrzymany system finansowania partii politycznych z budżetu państwa. Ponadto zdecydują również o tym, czy zostanie w Polsce wprowadzona zasada rozstrzygania wątpliwości co do wykładni przepisów prawa podatkowego na korzyść podatnika. Pan Szulc ma niezbite prawo ogłoszenia swoich wątpliwości.

Elżbieta Sobolewska

Poseł brytyjskiej Polonii w Sejmie – za czy przeciw ?

Tomasz Kaźmierski
profesor Uniwersytetu Southampton, współpracownik Ruchu na rzecz JOW od 1994 roku:

To jest ważne pytanie, stawiane czasami i dyskutowane na konferencjach Ruchu JOW. Jestem przeciwnikiem specjalnych okręgów wyborczych w Sejmie dla Polonii. Sejm tworzy prawo Rzeczypospolitej, które obowiązuje w Kraju, a nie w Wielkiej Brytanii. Jeśli wyborcy jakiegoś okręgu JOW w Polsce będą chcieli sobie wybrać obywatela polskiego zamieszkałego zagranicą, to oczywiście mogą. To byłaby jedyna droga do Sejmu, jaką widziałbym dla członków Polonii. Natomiast co innego Senat. Tam takie specjalne miejsca dla Polonii, przynajmniej jedno dla Polonii brytyjskiej i jedno dla amerykańskiej, byłyby wskazane i pożyteczne. Senat nie ma, a w każdym razie nie powinien mieć, żadnej władzy ustawodawczej. Senat ma spełniać funkcję kontrolną i doradczą, mogąc co najwyżej wetować niektóre ustawy i odsyłać izbie niższej do ponownego rozważenia. W takim Senacie często z natury rzeczy byłby rozważany dalekosiężny wpływ ustaw na ogólny stan systemu konstytucyjnego i w takich sprawach doświadczenia Polonii, szczególnie z Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, mogłyby być bardzo pożyteczne.

Aleksandra Podhorodecka
prezes Polskiej Macierzy Szkolnej:

Myślę, że dobrze by było, gdybyśmy mieli polonijnego posła w Warszawie. Sprawa edukacji byłaby jego priorytetem! Tylko czy rząd polski nie starałby się w ten sposób umniejszyć roli PMS? To nie byłoby w naszym interesie.

Jarek Kalinowski
konserwatysta, kandydat w wyborach lokalnych 2014 r. (Londyn, Hounslow):

Słyszałem o tym pomyśle i rozumiem ideę, ale nie jestem do niej przekonany. Po pierwsze: działania polskiego Sejmu mają znikomy wpływ na życie Polonii na Wyspach. Tutaj płacimy podatki, nasze dzieci chodzą do brytyjskich szkół i leczymy się w NHS a nie w NFZ. Niewielki procent ustaw, którymi zajmuje się polski parlament, tak naprawdę dotyczy nas po zmianie kraju. Po drugie: nawet zmieniając kraj jesteśmy uprawnieni do głosowania w Polsce. Nikt nie zabroni nam oddać głosu na partię, która jest bliska naszym przekonaniom. Nie widzę więc sensu, aby wybierać jakiegoś posła, który to niby miałby reprezentować Polaków w Wielkiej Brytanii. Po trzecie pojedynczy poseł kompletnie nic nie jest w stanie zrobić i nic nie znaczy. Jego rola z góry byłaby marginalna. Tak jak posłowie na przykład mniejszości niemieckiej. Po czwarte dochodzi czysto techniczny aspekt funkcjonowania takiego posła. Gdzie by przebywał? Gdzie byłoby jego biuro poselskie? W Polsce, Londynie, Glasgow, Edynburgu? Jeśli urzędowałby w Warszawie, gdzie przecież obraduje parlament i komisje sejmowe, to szybko straciłby kontakt z realiami brytyjskimi. Trudno więc mówić o jakimś reprezentowaniu Polonii na Wyspach. Po piąte, idąc tym torem rozumowania, w Sejmie powinni być również posłowie reprezentujący Polaków w Norwegii, Holandii, USA i Niemczech. Myślę, że emigrując, w pewnym sensie odcinamy się od danego kraju, a zwłaszcza od polityki. Po dziesięciu latach życia w Londynie wydaje mi się bezcelowe oddawanie głosu w wyborach w Polsce i dlatego idea, aczkolwiek zrozumiała, raczej mnie nie przekonuje. 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (3)

  1. Jestem zdecydowanie przeciwny takim pomyslom. Nie uwazam, zeby bylo fair, by ludzie ktorzy bezposrednio na co dzien nie ponosza konsekwencji decyzji swoich wyborow mieli jeszcze dodatkowo miec reprezentacje swojego posla. Wrecz przeciwnie – chcialbym wprowadzenia modelu brytyjskiego – tzn. mozliwosc glosowania jedynie przez max. 15 lat pobytu za granice.

    Jesli komu zalezy, az tak bardzo na polskiej polityce i wplywie na nia – to nie sa to mimo wszystko czasy PRLu – mozna do kraju wrocic i starac sie pracowac na miejscu!

  2. Pingback: Jak głosować za granicą? Wybory parlamentarne już w tę niedzielę - My City Info Polacy w Hull, Polacy w UK, Emigracja w UK

  3. Pingback: Czy PiS wywiąże się z obietnicy w sprawie posłów polonijnych - BRYTOL.COM