26 lipca 2015, 09:46 | Autor: Małgorzata Bugaj-Martynowska
Wojna nie jest romantyczna

"Andrzej"
"Andrzej"
To największy honor, że jestem tutaj z nimi. Chłopaki dali mi kamizelkę, brakujące oporządzenie zebrali między sobą. Obdarzyli zaufaniem. Przyjęli mnie z szacunkiem i z wdzięcznością. Nie mogę ich zawieść. Jestem polskim patriotą, ale teraz razem z nimi bronię ich ojczyzny, która jest też moją ojczyzną, ponieważ w moich żyłach płynie ukraińska krew. Mój dziadek był Ukraińcem – mówi. Z mieszkającym od siedmiu lat na Wyspach „Andrzejem”, który prosto z Londynu wyjechał na Ukrainę i wstąpił w szeregi Ochotniczego Batalionu „Donbas” rozmawia Małgorzata Bugaj-Martynowska.

Odłożyłeś na bok karierę, zostawiłeś rodzinę i wyjechałeś na Ukrainę… Tak nagle?

– Tak właśnie zrobiłem. Wiem, że trudno zrozumieć ten wybór, ale z żoną od dawna nie żyliśmy razem. Znajomi nie zrozumieli mojej decyzji, a ja uważam, że była najlepszą, jaką podjąłem w życiu. W życiu też zrobiłem karierę, w Londynie miałem swoją firmę. Mieszkałem w Pradze, Miami, w Warszawie przez wiele lat pracowałem z młodzieżą uzależnioną od alkoholu i narkotyków. Jednak, gdy skończyłem 40 lat, przyszedł taki moment, że uświadomiłem sobie, że nie chce tak żyć, by tylko powiększać swój rachunek bankowy. Wybrałem inną drogę….

Przed czym bronisz swojej drugiej ojczyzny?

– Jestem tutaj, aby bronić państwa, którego los nie jest mi obojętny, i które zostało oszukane nic nieznaczącymi gwarancjami zachowania niepodległości granic w zamian za oddanie broni jądrowej. Takie były postanowienia wynikające z memorandum budapesztańskiego. Wówczas Ukraińcy zrzekli się arsenału jądrowego. Gwarantami ich bezpieczeństwa były Rosja, Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Historia już pokazała, ile warte były te gwarancje…

Mówisz, że czujesz się przede wszystkim Polakiem, nazywasz siebie patriotą. Czy wobec tego decyzja o wyjeździe dyktowana była tym, że przypomniałeś sobie o ukraińskich korzeniach?

– Nie tylko. Chociaż to nie jest bez znaczenia. Dawniej miałem na Ukrainie dobrych znajomych, moje kontakty z Ukrainą częste. Od lat byłem mocno związany z tym krajem. Tym razem decyzję o wyjeździe podejmowałem długo, jestem pewien, że była gruntownie przemyślana. W każdym z nas tkwi instynkt samozachowawczy, który objawia się wewnętrznym głosem. Tak było w moim przypadku, myślałem o tym codziennie, codziennie śledziłem sytuację na Ukrainie, rosnące tam napięcie. W końcu po przeczytaniu i obejrzeniu relacji z Iłowajska, gdzie batalion „Donbas” będąc w okrążeniu przeszedł piekło, gdzie zdziesiątkowano żołnierzy, gdzie wyżsi oficerowie zdradzili, wiedziałem, że nie mogę dłużej odwlekać swojej decyzji. To był dobry moment, aby zostać ochotnikiem, bo gdyby do obrony nie stanęli ochotnicy, dzisiaj już dawno były koniec. A tak armia zyskała czas.

Przecież mogłeś wybrać inną formę wsparcia…

– Ale wybrałem tą. Jestem żołnierzem. To był mój obowiązek. Nie mogłem postąpić inaczej. Wstąpiłem do armii naszego sąsiada, niepodległego państwa, które zostało zaatakowane przez naszego odwiecznego wroga. Nie żałuję swojej decyzji, chociaż wojna to brud, smród, krew, niewyspanie, strach o siebie i przyjaciół. Cały czas się boisz, żeby tobie albo chłopakom nóg lub rąk nie oberwało. Są takie chwile, że człowiek żałuje, że tam jest, a kiedy opuszcza się pozycję, wydaje się być najszczęśliwszym człowiekiem na świecie; jednak kiedy trzeba znów wypełnić rozkaz, robię to najlepiej jak potrafię.

Najlepiej jak potrafisz wykonujesz swoją pracę…

– To nie praca, raczej rodzaj wolontariatu. Bardziej skłaniałbym się ku tej terminologii. Jestem ochotnikiem, nie jestem najemnikiem, nikt mi nie płaci. Nie otrzymuję żadnych pieniędzy. Ukraińscy członkowie batalionu otrzymują symbolicznie kwoty miesięczne. Z mojej strony to pełna dobrowolność, podobnie, jak w przypadku innych cudzoziemców. Ochotników sprawdza się, czy byli karani, czy nie mają problemów z nałogami, czy się nadają. W stosunku do cudzoziemców decyzje podejmuje się o wiele dużej. W moim przypadku, podobno, jak w przypadku innych cudzoziemców decyzję o przyjęciu mnie do armii poprzedziła kilkugodzinna rozmowa z dowódcą. Spotkanie odbyło się na miejscu.

Dużo jest w batalionie cudzoziemców?

– Kilku, ale nie wszyscy są Polakami.

Nie otrzymują wynagrodzenia. Jesteście chociaż ubezpieczeni na wypadek  kalectwa? 

– Nie, nie mam polisy.

Zabijasz dla idei? Musiałeś przekroczyć normę moralną…

– Nie jestem mordercą. To, że strzelam i prawdopodobnie zabijam, to tylko dlatego, że bronię chłopaków, a oni bronią mnie. Żołnierz nie jest mordercą, nie jest psychopatą, który zabija dla zysku, ale wykonuje rozkazy.

Są jakieś jeszcze inne powody wypełniania przez Ciebie tej misji?

Pocztówka z Ukrainy...
Pocztówka z Ukrainy...
– W batalionie jest bardzo wysokie morale. Żołnierze są bardzo silnie zmotywowani. To nas bardzo z sobą wiąże. Ale najważniejsze są: gotowość do poświęcenia, bezinteresowność i przyjacielskie relacje. To trudno opisać, ale jestem przekonany, że te przyjaźnie przetrwają wszystko. Można być o tym przekonanym, szczególnie, gdy przyjeżdża się z „innego” świata, w którym wyznacznikiem statusu człowieka jest pieniądz. Takich przyjaźni, jak te w batalionie, w zachodnim świecie nie ma. Propaganda rosyjska nie potrafi sobie z takim stanem rzeczy poradzić, stąd sugerowane z ich strony konotacje ochotniczych ukraińskich batalionów ze specjalnymi batalionami SS z okresu II wojny światowej, które mordowały ludność cywilną. Rosjanom w głowach się nie mieści, że skoro nie jesteśmy tu by zarabiać, to pewnie jesteśmy, bo kochamy gwałcić i mordować. Oczernianie ideowych ludzi jest na porządku dziennym, a ci ludzie to w większości wykształceni mieszkańcy Donbasu, którzy chwycili za broń w momencie zagrożenia.

Wśród nich są również kobiety…

– To prawda, jest kilka. Np. jedna przed wojną pracowała jako laborantka, ponadto mamy pastora, grafika, dziennikarza, przedsiębiorców, inżynierów, farmerów, robotników, studentów, prawników i oczywiście dużo zawodowych żołnierzy. To specyficzna armia, takie pospolite ruszenie. Przeważająca cześć batalionu to ludzie z zajętego przez separatystów Doniecka i Ługańska. Ludzie ci stracili wszystko, ale pozostawili bliskich na tamtych terenach. Dla bezpieczeństwa swoich rodzin, które tam zostały, wszyscy w batalionie posługują się pseudonimami. Wolałbym jednak nie podawać swojego.

Ochotników wspierają wolontariusze…

– To naród Ukrainy, który pomaga żołnierzom-ochotnikom. Wolontariusze pracują w oficjalnych organizacjach. Zbierają pieniądze, szyją mundury, organizują, jedzenie odzież, wszystko to, co tylko może się przydać tym, którzy zgłosili się na ochotnika bronić Ukrainy przed rosyjską agresją. To wielkie poświęcenie z ich strony. Był przecież taki moment, że polski rząd nie zezwalał Ukraińcom na zakup dowolnej, potrzebnej im ilości kamizelek kuloodpornych, wówczas to właśnie wolontariusze przechodzili przez granicę, przenosząc na sobie po jednej kamizelce, bo to było zgodne z prawem. Zależało im, by ich żołnierze byli choć trochę lepiej chronieni. Trudno opisać słowami, ile w tym wszystkim jest poświecenia i ile to wszystko dla nas znaczy.

Jak teraz wygląda sytuacja na Ukrainie?

– Jestem tu od 9 miesięcy. Kiedy przyjechałem, nie byliśmy na pierwszej linii. Teraz sytuacja się zmieniła. Trwa wojna, lutowe porozumienia mińskie były fikcją, cały czas ostrzeliwuje nas artyleria. Giną ludzie. Tutaj nie ma żadnego zawieszenia broni. Walczymy w Szyrokino, w przerwach między walkami odpoczywamy w terminale lotniska Mariupol. 5 dni walk i 5 dni odpoczynku, i tak cały czas, od kilku miesięcy. 15 lutego w ciągu kilku minut straciliśmy kilku ludzi. Ten dzień był makabryczny… Mówiąc o tej wojnie na Ukrainie, nie wolno nam zapomnieć, że nasi polscy bohaterowie, jak: Bem, Kościuszko, Dąbrowski walczyli w innych armiach, i to było naszą chlubą, natomiast mi grozi być może sankcja karna za to, że walczę w batalionie, który wchodzi w skład Gwardii Narodowej, a przecież ta wojna dotyczy również Polski, bardziej niż byśmy tego chcieli. Polska też miała gwarancje, ale gwaranci mają to do siebie, że nigdy tych gwarancji nie dotrzymują.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Małgorzata Bugaj-Martynowska

komentarze (0)

_