28 lipca 2015, 13:57
Szlakiem Kościelskich

Z Wojciechem Klasem współautorem książki o rodzie Kościelskich rozmawia Paweł Filuś.

Wojciech Klas / Fot. Agnieszka Okarmus
Wojciech Klas / Fot. Agnieszka Okarmus

Wraz z prof. Janem Zielińskim jest pan współautorem książki o znamienitym rodzie Kościelskich, wielopokoleniowej tradycji i niezwykłej historii, która sięga aż po Wyspy Brytyjskie.

– Kościelscy herbu Ogończyk to bardzo stary ród kujawski – od głębokiego średniowiecza spotkać ich można w otoczeniu wielu polskich książąt i królów. W XIX wieku Władysław Kościelski (Sefer Pasza) ocierał się o wielkich ówczesnego świata: George Sand, Karola Marksa, Gustava Flauberta, księcia Adama Czartoryskiego, sułtana otomańskiego Abdul Aziza, kedywa Egiptu Ismaila Paszę. Inni przedstawiciele tej rodziny mieli kontakty z J. Słowackim, C. Norwidem, H. Sienkiewiczem, J. Kasprowiczem, W. Reymontem – jeśli tylko wymieniać tych ze świata literatury. Jest jeszcze cała plejada artystów i naukowców. Ostatnia przedstawicielka tej linii rodziny, Janina z Ruszkowskich Kościelska, zamieszkała w Londynie tuż po wojnie. Podczas pisania księgi jubileuszowej, z okazji 50-lecia Fundacji im. Kościelskich, miałem zaszczyt i przyjemność współpracować z prof. Janem Zielińskim ze Szwajcarii. Profesor Jan Zieliński opisał historię fundacji, natomiast ja opracowałem dzieje tej rodziny od średniowiecza do współczesności.

Czy praca nad książką była inspiracją związania przyszłości z Polonią na Wyspach?

– W Polsce panuje taki mit „lepszego Zachodu”, do którego należą USA i właśnie Wielka Brytania. Mnie zawsze fascynowała kultura brytyjska, a Londyn szczególnie – jako jedna ze stolic świata.

O POSK-u wiedziałem już w 2006 roku. Przyprowadziła mnie tam Janina Kościelska. Zbierałem wtedy materiały do książki, więc przyleciałem specjalnie na spotkanie z nią i jej archiwum. Janina była wdową po Wojciechu, poecie i żołnierzu, który straciwszy dziedzictwo w Polsce (pałac w Miłosławiu, Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska” w Bydgoszczy, nieruchomości w Warszawie), doświadczony przez wojnę w niemieckiej niewoli i obozie, agent polsko-francuskiego podziemia, tuż po wojnie popełnił samobójstwo. Jego dziad, Józef Teodor – jako senator Reichstagu – przyjaźnił się w pewnym okresie z cesarzem Wilhelmem II, z następcą Bismarcka, Leonem von Caprivim, prowadził polsko-niemiecką politykę ugodowości. Matka Wojciecha, Monika z Krystyńskich, po śmierci syna postanowiła założyć fundację literacką przyznającą nagrody młodym pisarzom. Wdowa Nina Kościelska z kolei przeniosła się z Francji do Wielkiej Brytanii, do swojego ojca, światowej sławy okulisty prof. Jana Ruszkowskiego. Potem pracowała w Londynie w dziale mody u Harrodsa, Christiana Diora, Hardy’ego Amiesa, Normana Hartnella. Podczas tego pierwszego pobytu miałem przyjemność poznać wówczas Elżbietę z Potockich, 1o v. Radziwiłł, 2o v. Mallet, artystkę Danutę Laskowską, rodzinę Tarnowskich. Rok później przyleciałem do Londynu już na pogrzeb Janiny Kościelskiej, znanej wśród angielskiej arystokracji jako Nina. W kościele, niedaleko Sloane Avenue, zapoznałem bratanków Janiny, dzieci prof. Andrzeja Huberta Ruszkowskiego z Kanady oraz Reginę Wasiak-Taylor z Londynu.

W 2008 roku uporządkowałem archiwum Fundacji, podczas mojego pobytu w Lozannie, a właściwie w jej okolicy – w Ecublens, gdzie mieści się archiwum (w domu jej prezesa Francoisa Rosseta, prywatnie wnuka Zofii Kossak-Szczuckiej). Ta instytucja polska opiera się o prawo szwajcarskie, zgodnie z testamentem Moniki Kościelskiej. Potrzebowałem skorzystać z ich materiałów do artykułów i książki.

Wróćmy jednak do roku 2012, kiedy to wszedłem do holu POSK-owego, na kilka dni przed olimpiadą w Londynie. Poznałem wtedy więcej osób z brytyjskiej Polonii, m.in. Marzennę Schejbal, która zaprosiła mnie na obiad rocznicowy z okazji Powstania Warszawskiego. Tam zetknąłem się z Ireną Potworowską (która okazała się również potomkinią Kościelskich), jak również z dr Bożeną Laskiewicz czy dr Joanną Pyłat, przez którą nawiązałem kontakt z prof. Haliną Taborską. Potem już było coraz więcej nazwisk, ludzi bardzo ciekawych, interesujących.

Jest pan jedną z niewielu osób wśród Polonii na Wyspach, która znalazła pracę w swoim zawodzie. Można stwierdzić, że jest Pan swoistym szczęściarzem…

– Rzeczywiście, pracuję w zawodzie, w środowisku polskim w Londynie. Pracę jednak na samym początku znalazłem w centrum handlowym w Westfield, jednocześnie wykonując wolontariat, raz w tygodniu, w Studium Polski Podziemnej. Potem pojawiła się okazja pracy w Bibliotece Polskiej. Dr Dobrosława Platt miała wielu kandydatów, a jednak mnie się udało otrzymać tę pracę jako absolwent kierunku historii o specjalności archiwalnej oraz bibliotekoznawstwa z informacją naukową uniwersytetu w Olsztynie. Miałem też z Polski doświadczenie pracy w bibliotece. Jest czym się zajmować w Bibliotece Polskiej, bowiem porządkowanie czy weryfikowanie zbiorów wymaga czasu i pewnej wiedzy. Wielu nowych rzeczy uczę się jednak i tutaj.

Istnieje mit, że statystyczny Polak czyta tylko jedną książkę rocznie. Czy jako pracownik biblioteki ma pan pomysł na zmianę tego dość wstydliwego wyniku?

– Dzisiaj mamy czasy „modernistycznego baroku” czyli przerostu formy nad treścią. Podobnie jak w dawnych czach, a raczej w niektórych epokach historycznych, liczyły się tylko wrażenia wzrokowe, zatem i dziś mamy społeczeństwo obrazkowe. Filmy, kolorowe gazety wypierają teksty z samym drukiem. Dzisiaj żyjemy szybciej, mamy więcej spraw do załatwienia, więc wybieramy łatwiejszą drogę do relaksu niż samą książkę. Pocieszający jest fakt, iż zawsze, niezależnie od czasów, pewien procent ludzi czuje potrzebę czytania książek. Dobrze, że czytamy też w komunikacji, nawet jeśli to jest bezpłatna gazeta. Czytajmy dzieciom, zostawiajmy ich same z ciekawą publikacją, aby same odkrywały soczystość i bogactwo języka. Przede wszystkim znajdujmy czas dla samych siebie, bowiem człowiek nie tylko czyta w gwarze dnia swoich współpasażerów, lecz również we własnej alkowie.

Oprócz pracy w Bibliotece związany jest pan ze Związkiem Pisarzy Polskich na Obczyźnie oraz Polskim Uniwersytetem na Obczyźnie.

– Działam w Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie w Londynie niemal od samego przyjazdu. Jest to działanie w bardzo małym zarządzie ZPPnO oraz według potrzeb – a to na Salonie Literackim, a to w „Pamiętniku Literackim”. Nie jest to jednak całkowite poświęcenie, takie jakie sobie wyobrażam, bowiem obarczony jestem wieloma innymi zadaniami do wykonania. Poznałem jednak dzięki Związkowi wielu fantastycznych ludzi pióra: Polaków piszących poza Polską.

Uczęszczam na seminarium doktoranckie prowadzone przez uniwersytet, bo kontynuacja mojego tematu krajowego okazała się niemożliwa. Jestem członkiem Zakładu Badań nad Emigracją, a także reprezentantem studentów w senacie uczelni. PUNO jest swego rodzaju platformą kontaktową z polskim środowiskiem naukowym, bowiem na seminaria przyjeżdżają profesorowie z wielu polskich uczelni. Akademickość musi być w jakimś stopniu obecna wśród studentów, którzy piszą swoje prace w zaciszu domowym czy bibliotecznym. To bardzo ważne mieć kontakt z żywą nauką, dlatego też uczestniczę w konferencjach naukowych. Niezwykle istotny był dla mnie udział w raporcie „Wizerunek Polski i Polaków w podręcznikach brytyjskich”, który powstał na zlecenie Ambasady Polskiej.

Angażuję się tam, gdzie atmosfera jest przyjazna, ludzie chętni i otwarci na nowe projekty. Trzymam się z daleka od polsko-polskich wojen i wojenek. Polacy to taki bardzo zacietrzewiony w swojej racji naród. Uczmy się od innych, szczególnie od Brytyjczyków.

To jednak nie wszystkie organizacje…

– To prawda, jestem członkiem POSK-u, ale również członkiem Ogniska Polskiego. Poprzez  kontakt z ludźmi związanymi z Instytutem Piłsudskiego, w szczególności z panią Barbarą Buczek, także tam jestem obecny duchem. Zajmuję się archiwum Koła Byłych Żołnierzy AK oraz archiwum PUNO. Większość pracy (nie licząc Biblioteki Polskiej) wykonuję wolontaryjnie.

Skąd siły na to wszystko?

– Lubię działanie, wir zajęć, bowiem to mnie nakręca w pozytywnym tego sensie. Człowiek nie zdaje sobie sprawy ile siły w sobie ma, dopóki nie musi wykrzesać z siebie resztki tej energii. Pracowitość to u mnie rodzinna cecha. Reszta to wewnętrzny głos nakazujący czerpać z życia z całą swoją mocą, ale także mówiący o dawaniu czegoś z siebie innym. Balans musi być równy z założenia, choć i ja mam tendencję do przesadzania w jedną ze stron, aby potem musieć to zrównoważyć.

Czy oprócz pracy zawodowej znajduje pan czas na realizowanie pasji czy zainteresowań?

– Zawsze chciałem zagrać w filmie. I zagrałem. Co prawda kilka epizodów czy też „tło” do głównej akcji, ale mnie to sprawiało ogromną satysfakcję. Mogłem popatrzeć na produkcję filmu od przysłowiowej kuchni. W sumie wystąpiłem w kilku fabularyzowanych filmach dokumentalnych, serialach czy produkcjach pełnometrażowych – na zlecenie TVP, TVN, Polsatu, niemieckiej ZDF etc. W Londynie pokusiłem się jeszcze o statystowanie w irańsko-brytyjskiej produkcji. Agencje proponowały mi też sesje zdjęciowe do reklam czy gazetowych historyjek w prasie kobiecej. Użyczałem też swojego wizerunku studentom Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu oraz Politechniki Wrocławskiej. W Londynie zaś, jako lektor, udzielałem swojego głosu na egzamin. Obecnie dużo ćwiczę na siłowni i basenie. Pomaga to w nabieraniu tężyzny, utrzymuje mnie w dobrej kondycji zdrowotnej i fizycznej. I jako typowy londyński Polonus wiecznie douczam się języka angielskiego.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Paweł Filuś

komentarze (1)