28 września 2015, 16:04
Felieton Kisiela: Czarny rynek

Dawno już minęły czasy, gdy na statkach rządził kucharz. To znaczy, na morzu  zawsze najważniejszy jest kapitan, ale w kuchni dyryguje kucharz. Tak było, bo teraz w kuchni okrętowej rządzi przypadek. Praktycznie nie zdarza się, żeby kucharz na jednostce był kucharzem z zawodu. Może być mechanikiem samochodowym, stolarzem, rolnikiem, ale kucharz? Nie, to niemożliwe.

O, to tak samo jak z kolegą. Jacek z zawodu jest fotografem i przez wiele lat pływał na statkach wycieczkowych robiąc zdjęcia za 10 dolarów za sztukę bogatym turystom. Ale robota – choć dobrze płatna – znudziła mu się (na Boga, ile razy w roku można płynąć na Karaiby?!) i zszedł na ląd a następnie wyjechał na „zieloną wyspę”. W Irlandii zatrudnił się w barze jako kucharz u rodowitego Irlandczyka.

– O, umiesz gotować? – podziwiałem kolegę za wszechstronność.

– Nie, w ogóle nie umiem, ale to nie ma znaczenia, bo dla szefa liczy się nie jakość a ilość. Ma być dużo i szybko.

Ten jego szef powinien koniecznie przyjechać teraz do Polski po fachową wiedzę aby potem, w swojej knajpie nie truł ludzi, tylko serwował im dużo i dobrze. W naszym kraju trwa rewolucja kulinarna i wiele można się nauczyć, trzeba tylko słuchać, patrzeć i notować. Otóż od pierwszego września dzieci w szkołach w całej Polsce mają się nie tylko dobrze uczyć, ale również dobrze odżywiać. W skrócie powiem tak: zero soli, zero cukru, zero chipsów, zero batoników, zero pączków, słowem zero śmieciowej żywności. Zamiast tego dzieci mają jeść zdrowo i pożywnie, bez chemii i bez sztucznych dodatków. Tak zdecydował minister, który jak wiadomo, siedząc za biurkiem wie lepiej, czego potrzeba ludziom do szczęścia i zdrowia. Dlatego właśnie zdecydował, że dzieci bez słodyczy będą zdrowsze i szczęśliwsze.

Idea była słuszna, wykonanie – jak zwykle do chrzanu, bo zewsząd słyszę skargi, że dzieci i owszem, w szkolnych sklepikach nie kupią już „szkodliwych” produktów, natomiast bez problemu kupują te same słodycze, przekąski, paluszki, chipsy i pączki w pierwszym sklepie poza szkołą. Kiedy tylko jest przerwa, uczniowie masowo biegną do najbliższego sklepu po coś słodkiego.

Podobne zamieszanie zapanowało w szkolnych stołówkach. Kucharze boją się przyprawiać obiady solą, cukrem oraz oszczędnie dodają tłuszczu, bo za użycie tych składników w nadmiarze grożą kary. W efekcie gotują niedoprawione obiady, których dzieciaki nie chcą jeść. A kto by chciał wcinać nieokraszoną kaszę albo zupę bez smaku? Że niby taka jest zdrowsza? Ale smakuje jak trawa!

Wy tam w dalekim świecie myślicie, że Kisiel kpi i robi sobie jaja z czytelników. Nie, to najprawdziwsza prawda. Tak się dzieje w polskich szkołach. Niewykluczone, że wkrótce powstanie czarny rynek niezdrowej żywności, a dilerzy oprócz narkotyków będą pokątnie sprzedawać nieletnim pączki, chipsy i inne tuczące produkty. Jak uczy historia, żadna prohibicja nigdy nie przyniosła pożądanych efektów, wręcz przeciwnie, powodowała jeszcze większe zainteresowanie zakazanym towarem. U nas, zamiast edukować, od razu sięga się po zakazy.

A wszystko z powodu choroby zwanej otyłością wśród dzieci i młodzieży. Niestety, w tym również staramy się dogonić światową elitę i już niemal co czwarty uczeń jest za gruby. Ale skoro nadwaga u dziecka nie przeszkadza jego rodzicom, to walka ze słodyczami prowadzona przez szkoły jest z góry skazana na klęskę.

Kilka dni temu prowadziłem szkolną wycieczkę po zabytkowym starym mieście w Lublinie. To była wyprawa integracyjna dla uczniów pierwszych klas liceum, uczestniczyła w niej młodzież z Polski, Ukrainy oraz Uzbekistanu. Nasze piękne zabytki wzbudziły podziw uczniów z zagranicy, ale największy entuzjazm wywołały rozdawane za darmo, przy okazji festynu promującego polską żywność …nasze jabłka! Aż przyjemnie było patrzeć, jak rozchwytywane były antonówki, kosztele, złote renety, jonagoldy i wiele innych odmian. Młodzież z zagranicy z przyjemnością zajadała się zdrowymi i dorodnymi polskimi jabłkami, a w tym samym czasie młodzież z Polski kręciła nosami na takie „delikatesy”.

Zapytałem jedną z „naszych” osób, dlaczego nie częstuje się jabłkami.

– Eee tam, co to za atrakcja. Ja mam przecież jabłka na co dzień, żeby tak częstowali czymś słodkim, o to by było fajnie.

Andzrej Kisiel

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Andrzej Kisiel

komentarze (0)

_