08 października 2015, 10:17 | Autor: Anna Sanders
Hartfield: Królestwo Kubusia Puchatka

Hartfield to mała wioska w hrabstwie East Sussex., około 11 kilometrów od Tunbridge Wells. Położona wśród porośniętych lasami wzgórz nie zwraca na siebie szczególnej uwagi. Kościół ze strzelistą wieżą ukryty jest z dala od drogi, jedynie dwa stare, tradycyjne puby w sercu wioski mogą nas skusić do postoju. Trudno zgadnąć, że Hartfield zna prawie cała ludność naszej planety. Tylko nie pod tą nazwą… To miejsce narodzin i barwnych przygód Kubusia Puchatka. Ashdown Forest, strumyki, łąki i farmy to królestwo gdzie wędrował wraz ze swym misiem o małym rozumku Christopher Robin Milne. I do końca życia, nie mógł wybaczyć ojcu tej książki, tej „pustej sławy, bycia synem autora Kubusia Puchatka.”

Kubuś Milioner

Alan Alexander Milne (1882-1956) urodził się w londyńskiej dzielnicy Kilburn. Studiował matematykę w Cambridge i uznawał się za pisarza sztuk teatralnych. Brał udział w dwóch wojnach światowych – w pierwszej został ciężko ranny. Gdy się ożenił zakupił, najpierw jako wakacyjne domostwo, Cotchford Farm w Hartfield. Jego syn Christopher Robin miał wtedy pięć lat. Nierozłącznym przyjacielem chłopca był „Edward”. Miś, którego kupiła mu mama w rok po urodzeniu w renomowanym sklepie Harrods. Małego Christophera, czyli Krzysia zafascynowała jednak historia kanadyjskiego niedźwiedzia Winnie, który jak nasz miś Wojtek towarzyszył żołnierzom na frontach pierwszej wojny światowej i był potem bohaterem i ulubieńcem publiki londyńskiego zoo. Przechrzcił więc Krzyś misia Edwarda na Winnie, a potem od imienia łabędzia, z pobliskiego stawu, dodał mu przydomek „the Pooh”.

Wkrótce Krzyś wzbogacił się o nowe zabawki: tygryska, osiołka, kangura i świnkę. Wszystkie obdarzył imionami i zabierał ze sobą na spacery w pobliskim lesie. Zwykle towarzyszyła mu niania, czasami ojciec, który poddawał się rekonwalescencji powojennych ran w Hartfield. Mały Christopher Robin był chłopcem słabowitym i drobnym. Nie miał wielu przyjaciół wśród wioskowych dzieci. Zabawki były jego najwierniejszymi i najmilszymi towarzyszami.

A. Milne z uwagą przysłuchiwał się synowi i jego dialogom z pluszakami. Książka o Kubusiu Puchatku powstała bardzo szybko i jeszcze szybciej stała się niezwykle popularna. Początkowe miłe zaskoczenie przerodziło się w rozgoryczenie i ojca, i syna. Ojciec-autor czuł się stłamszony w roli pisarza dla dzieci, syn upokorzony wiecznym wspominaniem dzieciństwa i zabawek. W szkole z internatem, do której został wysłany słuchał wiecznych docinków i paskudnych żartów. Dopóki nie nauczył się boksu był niemiłosiernie dręczony.

Ale światowej sławy Kubusia Puchatka nie mogło już nic powstrzymać. Książkę przetłumaczono na 46 języków, a ilustracje E.H. Shepard stały się równie popularne. Oryginały rysunków z Kubusiem sprzedano na aukcji w Sotheby’s za 1,2 miliona funtów! Zabawki małego Krzysia powędrowały aż do Nowego Jorku, gdzie rocznie odwiedza je 750 tysięcy wielbicieli. Patrząc na te wytarte, szare pluszaki za szklaną szybą trudno dopatrzyć się podobieństwa do barwnych bohaterów, którzy zawojowali Hollywood. Szczególnie Winnie-the-Pooh w niczym nie przypomina pierwowzoru. Stało się to dlatego, że ilustrator użył jako modelu innego misia, zabawkę własnego syna. Ocenia się dziś, że Kubuś Puchatek zarabia rocznie więcej na tantiemach i produktach więcej niż królowa Elżbieta. Ogłoszono go też „ikoną Anglii”.

„Niewarty imienia”

Spacerując po Hartfield, trudno jednak dopatrzeć się całej tej gorączki sławy pluszowego misia i jego pana. Jedynym miejscem, gdzie go spotkamy to niewielki biały, stary domek, z szyldem „Pooh Corner”: zapchany totalnie książkami i zabawkami związanymi z bohaterami wioski. Można tam wypić herbatę i zaopatrzyć się we wszelkie memorabilia. „Pooh Corner” był niegdyś sklepikiem, do którego przyjeżdżał na osiołku z farmy Cotchford mały Christopher z nianią po słodycze i zakupy.

Gdy z farmy wyprowadzili się państwo Milne, nabył ją gitarzysta Rolling Stones – Brian Jones. Nie okazała się szczęśliwym miejscem, bo muzyk utopił się we własnym basenie (1969). Dziś farma jest w rękach prywatnych.

Tuż obok „Pooh Corner” stoi chyba największy dom we wsi. To Salisbury House (1880). Zbudował go zagorzały zwolennik partii konserwatywnej i ówczesnego premiera Lorda Salisbury. Na samej górze umieścił szereg okrągłych otworów imitujących…armaty. Wszystko po to, by dom był widoczny z dość oddalonej Buckhurst Estate, której mieszkańcy byli zwolennikami partii labourzystów.

Dalej ciągnie się uroczy szereg białych domków: to High Street Cottages zbudowane od XIV do XVI wieku. Najstarszy z nich (numer 7) pochodzi z roku 1425. Skręcając w prawo, naprzeciwko pubu „The Anchor” zobaczymy starą pompę, która dostarczała wodę całej wsi aż do lat 30. XX w. Pub jeszcze w wieku XVI służył jako „dom korekcji przez pracę” dla upadłych niewiast. Za pubem kolejne białe domki, z wysoko umieszczonymi drzwiami i schodkami przy nich- miało to ułatwiać wsiadanie na konia.

Dalej prawdziwe cudeńko. Lych Gate. Przedziwna chatka jakby przecięta na pół, z wiszącą przybudówką opierającą się na drewnianej podpórce-bramie. To wejście do kościoła i na cmentarz St Mary The Virgin. Budynek kościoła dość charakterystyczny i mieszanka stylów od XIII do XV wieku. W kościele warto przystanąć przy niecodziennej tablicy umieszczonej tam z woli Richarda Randes: „Tu spoczywa ktoś niewarty nawet imienia. Przez 50 lat swojego życia pogrążał się w żałosnych świata sprawach, brukając swą duszę. Żył jak pustelnik i odpędzał od siebie przyjemności Bachusa. A jednak! Ten kto życie odtrącał, żył źle i teraz z więzienia swojego grobu uczy was gdy już głosu nie ma. (…) Och, uczcie się jak żyć i umierać dobrze za młodu. (…)” Randes był absolwentem i nauczycielem teologii w Cambridge, potem księdzem w parafii Hartfield. W późnym wieku doznał swego „prawdziwego” oświecenia religijnego i radości wiary. Dzięki temu wieś wzbogaciła się o szkołę, ufundowaną przez niego, i ów niecodzienny nagrobek – ostrzeżenie.

Przez cmentarz możemy dojść do drugiego krańca wioski, gdzie na jej początku rośnie stary, piękny dąb. Drzewo było niegdyś obmurowane i dziś stoi w cokołowym dole. Pokazuje to jak bardzo zmienił się poziom gleby, na co zapewne miały wpływ nowe drogi.

Okoliczne lasy Ashdown to wspaniałe miejsca dla spacerów. Wszędzie znajdziemy bezpłatne parkingi i trasy: rowerowe i piesze. Możemy sobie tam wyobrazić małego Krzysia i jego pluszowy zwierzyniec, jak bawią się w cieniu drzew, nieświadomi, że wkrótce te skromne wycieczki będzie znał cały świat.

Tekst i zdjęcia: Anna Sanders

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Anna Sanders

komentarze (1)

  1. You are aware of as a result appreciably dedicated to this particular issue, created me personally in my view consider it from the large amount of many attitudes. The including people are usually not included unless of course it is something to accomplish with Lady gaga! Your personal items great uk passport renewal form. Everyday care for up!