20 października 2015, 17:17 | Autor: Anna Sanders
Nawiedzony kaznodzieja, sknera i filantrop

27 czerwca 1736 roku, niewielki, stary kościół St Mary de Crypt w Gloucester nie był zbytnio zapełniony. Na drewnianą ambonę, stojącą przy wielkiej, normandzkiej jeszcze kolumnie wstąpił niewysoki, krępy, 24- letni młodzian o okropnym zezie. Jego widok wywołał najpierw pobłażliwe uśmiechy, ale gdy tylko zaczął wygłaszać kazanie, wszyscy zamienili się w słuch. Potem wraz z nim kongregacja zaczęła poddawać się jego nastrojom i wręcz hipnotycznemu oddziaływaniu. Tak zaczął swoją interkontynentalną karierę George Whitefield (1714- 1770), religijny mówca, natchniony krzewiciel wiary i prekusor trendu, który dziś określamy mianem amerykańskiego ewangelizmu.

Nawiedzony Kaznodzieja

Dziś St Mary de Crypt jest odwiedzany nieustannie przez amerykańskich wielbicieli Georga Whitefield, do których zalicza się i ambasador USA. Ten nieduży budynek istnieje od 1140 roku. To co widzimy teraz, to rezultat gruntownej przebudowy z XIII- XIV oraz XV wieku. Za zachodnim krańcem nawy znajduje się krypta, do której nawiązuje nazwa kościoła. Była ona najpierw używana jako ossarium, czyli miejsce spoczynku resztek szkieletów, czaszek, znalezionych podczas likwidowania grobów. Co się stało z tymi kośćmi nie wiadomo, ale wiadomo, że już przed rokiem 1576 krypta była miejscem zamieszkiwanym przez żywych, bowiem przerobiono ją na… tawernę! Ten przybytek przetrwał około 100 lat, zanim w jego części nie pobudowano szkoły (1539) dzięki szczodrości byłego mera miasta.

Ze szkołą jest związana ciekawa tradycja utrzymywana do dziś. Za udostępnienie gruntu szkoła do dziś płaci rocznie… jedną, czerwoną różę obecnemu proboszczowi St Mary de Crypt. George Whitefield, kształcił się właśnie w tej przykościelnej szkole. Był on siódmym dzieckiem właścicieli pubu Bell Inn przy Southgate Street, tej samej, przy której stoi kościół. Bardzo ubogi, piekielnie zdolny, sam postanawia, że będzie studiować w Oxford. Aby utrzymać się pracuje jako służący przy bogatszych studentach, przy nich też może uczęszczać na wykłady. Tam poznaje Johna i Charlesa Wesley, późniejszych założycieli ruchu religijnego zwanego Wesleyan. Tam też poznaje słodki smak… wygłaszania kazań na świeżym powietrzu: „Uwielbiam otwarte przestrzenie, mroźne, krzepiące powietrze! Polne nauki, oby tak zawsze!” (Field preaching forever!).

Młody George doskonali się w swojej sztuce w kościele, ale potem wychodzi do ludzi. Głosi kazania w Walii, Anglii, Irlandii. W tej ostatniej jednak nie był mile widziany, zaatakował go tłum, który obrzucając go kamieniami zranił poważnie w czoło. Ta blizna pozostanie mu do końca życia. W Anglii jednak ma wielu wielbicieli. David Hume pisze, że warto przejechać 20 mil, żeby usłyszeć jego kazanie. David Garrick, najbardziej znany aktor tego okresu mówi: „Dałbym 100 gwinei, żeby umieć tak powiedzieć – OCH – jak mówi to pan Whitefield”.

Jego kazania są niezwykłe. George opowiada o biblijnych postaciach jak nikt nigdy dotąd. Płacze, a z nim całe tłumy, tańczy, śpiewa, krzyczy; słowem oddaje całą swoją duszę w swych przekazach.

Postanawia też wyjechać do Ameryki i tam początkuje ruch zwany „Great Awakening” czyli Wielkie Przebudzenie. Jego sukces jest wręcz niebywały. Każde kazanie (oczywiście na świeżym powietrzu) jest słuchane przez tysiące ludzi i to kilka razy. Jesienią 1740 roku występuje prawie codziennie dla wielotysięcznych tłumów. Jest to fenomen dotychczas nieznany i jego sztuka oratorska pada tam na dobry grunt.

Dziś jego kontynuacją jest instytucja „street preachers” i tele-ewangelizacja amerykańska. Kazania Whitefield usłyszało aż… 80% ówczesnej populacji Ameryki. Wygłaszał je dla czarnych niewolników i bogatych właścicieli plantacji. Pod jego wpływem William Wilberforce, zapoczątkował ruch obalenia handlu ludźmi. George odbył 13 podróży do Ameryki Północnej, każda trwała 8-10 tygodni. W czasie podróży też wygłaszał kazania… W swoim życiu każdego roku przemawiał 1000 razy, przez 30 lat! Amerykanie kochają go do tej pory, to tam znajdują się jego pomniki. Tam też, w Massachusetts jest jego grób.

Sknera

St Mary de Crypt ukrywa doczesne szczątki innego, bardzo ciekawego mieszkańca miasta Gloucester. James „Jemmy” Wood (1756-1836) był jednak całkowitą przeciwnością otwartego na ludzi George Whitefielda. Do tego stopnia, że gdy wnoszono do kościoła jego trumnę, została ona obrzucona kamieniami. Pasją pana Wood były bowiem pieniądze. Gdy zmarł obliczono jego fortunę na prawie milion funtów, co czyniło go najbogatszym człowiekiem „pospolitego pochodzenia” w Anglii.

Po ojcu odziedziczył on skromny bank, gdzie ku przestrodze na blatach przy okienkach były poprzybijane fałszywe monety. Jego bank był zawsze wypłacalny, ale udzielone pożyczki ściągał bez sentymentów i dawał na najwyższy możliwy procent. Dzięki dobrym inwestycjom stawał się coraz bardziej bogaty, ale nikt by go o to nie posądzał. Chodził w starych, wytartych ubraniach, nigdy się nie ożenił i oszczędzał na wszystkim. Krążyła o nim anegdota, że gdy jechał powozem w swoim wytartym surducie założył się ze swoim współtowarzyszem podróży o 5 funtów. Pochwalił się bowiem, że jest w stanie wyciągnąć 100 tysięcy ze swojego konta w najbliższym banku. Współpasażer go wyśmiał bo była to bajońska wówczas kwota, a James Wood wyglądał na zwykłego włóczęgę. Możemy sobie wyobrazić minę przygodnego znajomego, gdy wypłacał milionerowi swoje pięć funtów. Stare powiedzenie, że „nie szata zdobi człowieka” okazało się bardzo prawdziwe.

James Wood zyskał nieśmiertelną sławę przez swoje skąpstwo. To on był pierwowzorem chytrego pana Scroodge z Opowieści Wigilijnej Dickensa. Jednak w przeciwieństwie do swojego literackiego portretu nigdy się nie zreformował. Ponieważ nie miał rodziny, jego testament wzbudził wiele kontrowersji: dokument znaleziono już nadpalony. Skorzystali na nim głównie prawnicy, którzy usiłowali go kontestować przez następne 11 lat. Jeden z beneficjentów powiesił się z rozpaczy. Ale i to posłużyło sztuce. Zainspirowany historią Dickens umieścił ją w powieści „Bleak House” opisując przepychanki prawników w sprawie Jarndyce versus Jarndyce. James Jemmy Wood przeszedł do historii dzięki sztuce, o którą nigdy nie dbał i uważał za marnotrawstwo.

Filantrop

O sztukę pisania dbał jednak bardzo kolejny mieszkaniec Gloucester, którego pięknie odnowiony dom (obecnie pub) znajduje się naprzeciwko kościoła. Robert Raikes (1736-1811) był właścicielem lokalnej gazety „Gloucester Journal”. Wstrząśnięty wizytami w miejscowym więzieniu doszedł do wniosku, że najlepszym lekarstwem na zepsucie i nędzę może być tylko nauka. Obserwował też gromady dzieci z najnędzniejszych slumsów Londynu i Gloucester. To od nich chciał zacząć swoje reformy. Wpadł na pomysł niedzielnych szkół czyli „Sunday School”, gdzie młodzi ludzie mogli otrzymać edukację i choć odrobinę wiary w lepsze życie. Dzieci pracowały zwykle w ciągu tygodnia i był to jedyny dzień, który mogły poświęcić edukacji. Przewidział dla nich plan zajęć, które miały odbywać się w sposób następujący: „Dzieci powinny przyjść do szkoły po 10 rano, uczestniczyć w zajęciach do 12, potem niech idą do domu i wrócą o 13. Po nauce czytania wyjście do kościoła. Po kościele nauka katechizmu do około 17.” Tego planu trzymano się przez wiele lat.

Szkoły niedzielne były prowadzone przez kobiety, które przyjmowały dzieci w swoich domach i które Raikes opłacał niewielką sumą pieniędzy. Do 1831 roku na tych zajęciach uczyło się już milion i 250 tysięcy dzieci (25% populacji)! Zostały spopularyzowane przez liczne artykuły, umieszczane w gazetach, z którymi współpracował Raikes. Niedzielne szkoły przeniesiono też na grunt amerykański, gdzie od razu stały się bardzo popularne.

System Roberta Raikes był prekursorem obecnych, państwowych szkół w Wielkiej Brytanii. Jego płyta nagrobna znajduje się w St Mary de Crypt. Z tym niewielkim kościołem, stojącym nieco na uboczu jest związana historia nowoczesnej Europy i Ameryki. Nie wyróżnia go niespotykany przepych ani architektura, ale ludzie, prekursorzy nowych trendów i nawet inspirujący sknera. Połączył ich kościół St Mary de Crypt, i choć za życia nie znali się, teraz są jego wspólnym dziedzictwem.

Tekst i zdjęcia: Anna Sanders

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Anna Sanders

komentarze (0)

_