17 stycznia 2012, 14:21 | Autor: Elżbieta Sobolewska
Nie jestem śpiewakiem ortodoksyjnym

Romanse rosyjskiego barda Aleksandra Wertyńskiego w interpretacji Piotra Lempy, zabrzmią po polsku i rosyjsku wieczorem, 22 stycznia w Sali Teatralnej POSK-u. Uświetnią doroczną uroczystość rozdania nagród Dziennika Polskiego, przyznawanych wybitnym postaciom kształtującym charakter i ducha Polonii. Premierę londyńską romansów Wertyńskiego poprzedziła inauguracja projektu podczas charytatywnego festiwalu muzyki klasycznej, który Piotr organizuje w swoim rodzinnym mieście na Śląsku Opolskim.

– Jest to stara miłość, jeszcze z czasów studenckich. Nosiłem się z nią dziesięć lat, zanim spotkałem odpowiednich muzyków – mówi Piotr. Album zrodził się również z fascynacji interpretacjami Bernarda Ładysza, śpiewaka światowego formatu, rodem z Wilna. Nagrał romanse Wertyńskiego w 1988 roku, towarzyszył mu band orkiestrowy. Piotr zaprosił do współpracy zespół Zagan Acoustic, czyli Pawła Zagańczyka na akordeonie, Joachima Łuczaka na skrzypcach i Jarosława Stokowskiego na kontrabasie. Wszyscy są absolwentami i studentami Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku. Próby trwały cztery miesiące zanim doszło do nagrania, a solista kursował między Trójmiastem a Londynem. – Niektóre pieśni są po rosyjsku, inne przetłumaczone albo z przepięknymi tekstami Jonasza Kofty, zawsze chciałem je nagrać – mówi Piotr.

Mieszka na Wyspach, choć ostatnio również jedną nogą w Niemczech i w Polsce. Skończył właśnie produkcję Don Giovanniego w operze w Cardiff, zaraz zaczyna próby do „Beatrycze i Benedykta” Berlioza, a kolejna opera już w maju. W październiku zaczął również uczyć na Akademii Muzycznej w Gdańsku. Wpada na uczelnię i robi studentom wielogodzinną sesję, a ci go przeklinają.

– Znam to dobrze, bo też miałem śpiewającego profesora – śmieje się praktyk-nauczyciel. Wiele praktycznych obserwacji niesie ze sobą bagaż nauki serwowanej przez śpiewaka, który czynnie uprawia ten zawód. – Mam czyste sumienie, cały czas pracuję – podsumowuje Piotr. Ma zaufanie do losu i tego, co mu przynosi. Jak deklaruje w jednym z wywiadów: lubi czuć niezależność wyboru. Daje sobie czas na dojrzewanie pomysłów, nie jest zachłanny, a muzyczny świat klasyki jest mu przychylny. Zdobył uznanie, jednak daleko mu do ekstrawagancji pyszałka. Droga przed nim szeroka.

– Nie jestem ortodoksyjnym śpiewakiem, nie dbam o siebie przesadnie, trzeba jakoś żyć… Nie lubię przyspieszać. Biorę z życia to, co mi ono proponuje i próbuję te propozycje wykorzystać jak najlepiej. Cieszę się z tego, co mam dzisiaj, a dzisiaj jestem w Teatrze Narodowym…

Pochodzi z solidnej śląskiej rodziny, z miasteczka Dobrodzień na Śląsku Opolskim, słynącego z wielości stolarskich rodzin. Miejscowa tradycja wielu pokoleń znajduje silne odbicie również wśród jego bliskich, stolarką zajmuje się tato i brat Piotra. On sam, w wieczór poprzedzający Wigilię, śpiewał w Operze Narodowej w Warszawie, potem ruszył w stronę domu. Tego, gdzie rodzice i rodzeństwo… – Zostałbym skreślony z listy domowników, gdybym nie przyjechał – uśmiecha się Piotr. Co roku organizuje w dobrodzieńskim kościele koncert kolęd. W te Święta odbył się on wieczorem, 26 grudnia. – Dwa tysiące ludzi śpiewało Cichą Noc, żadnego światła, tylko lampki choinek i rozżarzony żłóbek…

W przeddzień Wigilii w Warszawie odbyła się premiera Halki, w Sali Moniuszki Teatru Narodowego. Pierwsze spektakle zrealizowano do Nowego Roku, jeden z kolejnych być może właśnie trwa, przewidziany został bowiem na sobotę. Piotr występuje jako Dziemba, zaufany sługa Stolnika, dwa lata temu śpiewał już tę rolę w Gdańsku. Obecną realizację Halki wsparła batuta Marca Minkowskiego. Jak mówi Piotr: – Karajana swoich czasów.

A kim był ten Wertyński, słynny bard okresu międzywojnia? W prasie miewał recenzje rozmaite. Również skrajnie negatywne, jak ta z Białegostoku, opisująca jego koncert w ten sposób: „Na scenie stał blady jak śmierć, z przeczulonymi wskutek czegoś nerwami artysta i słabiutkim głosem odśpiewywał swoje piosenki kokainowo wokalne.” Kobiety, w tym kokainistki, nimfomanki a także sadystki „białostockie degeneratki począwszy od podlotków aż do przejrzałych matron (…) podniecone jego produkcjami z gorejącymi od zachwytu i niezdrowego rozczulenia oczami, biły oklaski i ryczały z zachwytu. Owacje te to był istny sabat”. Wertyński przyjeżdżał do Białegostoku z Warszawy. W Polsce znalazł azyl przed bolszewicką rewolucją, z którą po latach jednak się porozumiał. Jego romanse wspaniale interpretował Bernard Ładysz. Dzisiaj, sięgnął po nie Piotr Lempa.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_