03 października 2012, 09:49 | Autor: Praktykant1
Czekając na narodowe odrodzenie

– To anachronizm, że w obecnej Polsce nie ma silnej formacji narodowej. Myślę, że jest kwestią czasu, kiedy narodowcy odzyskają znaczenie i realny wpływ na sytuację polityczną w kraju.

Z Albinem Tybulewiczem, byłym działaczem Stronnictwa Narodowego na Uchodźstwie oraz Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego w Anglii i Polsce – rozmawia Piotr Gulbicki.

Przez lata pański dom był swoistym salonem politycznym…

– To było miejsce, które służyło narodowcom na emigracji w utrzymaniu stałego kontaktu ze zmieniającą się sytuacją w Polsce. Bywali u nas, zwykle na kolacji przygotowanej przez moją żonę, kolejni prezesi Stronnictwa Narodowego na Uchodźstwie, emigracyjni pisarze, dziennikarze, czołowi narodowcy. Przychodzili, żeby spotkać szerokie spektrum gości z Polski – niekoniecznie narodowców czy ludzi politycznie zaangażowanych – wśród których byli między innymi biskupi, rektorzy Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, naukowcy, politycy, pisarze, dziennikarze…

Roman Giertych, Leszek Bubel, Bolesław Tejkowski. Z tymi nazwiskami kojarzony jest ruch narodowy w Polsce w ostatnich latach.

– Nie, nie, proszę nie uogólniać. Nie chcę się wypowiadać na temat tych panów i ich działalności, dla mnie reprezentantem głównego nurtu ruchu narodowego było przede wszystkim Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe. Ta formacja, założona w 1989 roku przez Wiesława Chrzanowskiego, w pierwszych wolnych wyborach wprowadziła do parlamentu kilkudziesięciu posłów i kilku senatorów, a sam Chrzanowski został marszałkiem Sejmu. Koszt kampanii wyborczej wyniósł mizerne sześć tysięcy dolarów. Przez następne lata partia miała wpływ na kształtowanie polskiej polityki, posiadała swoich ministrów w kolejnych rządach.

Jednak dzisiaj już nie istnieje…

– Zakończyła działalność kilka lat temu, obecnie nurt narodowy nie funkcjonuje na głównej scenie politycznej. Na szczęście są potencjalni przywódcy młodszej generacji, teraz działający pod szyldem ugrupowania Polska jest Najważniejsza. Do nich należy przyszłość. Wierzę, że tak się stanie, bo w demokratycznych państwach silne formacje, oparte na założeniach chrześcijańskich i narodowych, odgrywają znaczącą rolę

Moim kontaktem był początkowo Leon Mirecki, ale wkrótce spotkałem Chrzanowskiego, który oczarował mnie swoim intelektem, skromnością, a przede wszystkim polityczną wizją. Bardzo szybko uznałem go za swojego mistrza. Był narodowcem nowego typu…

Dlaczego nie w Polsce?

– Po upadku komunizmu te idee były mocno atakowane, łączono je z nacjonalizmem, zaściankowością, antysemityzmem. Kiedy Wiesław Chrzanowski stanął na czele Sejmu, korespondent „Timesa” Roger Boyes napisał artykuł pod tytułem „Nowi naziści Europy”, w którym określił go jako „człowieka skałę” i „zatwardziałego prawicowca”. W rozmowie ze mną kilka tygodni później Boyes, który wtedy nie znał języka polskiego, przyznał, że jedynym źródłem, na jakim się opierał, było środowisko tak zwanej lewicy laickiej, związane z Adamem Michnikiem i Jackiem Kuroniem.

To sformułowanie jest skrajnie niesprawiedliwie. Chrzanowski był bowiem człowiekiem o nieposzlakowanym życiorysie – żołnierzem Narodowej Organizacji Wojskowej, Armii Krajowej, uczestnikiem Powstania Warszawskiego, podczas którego był dwa razy ranny. W okresie komunizmu sześć lat przesiedział w stalinowskich więzieniach, prowadząc modlitwy w celi i wygłaszając setki odczytów. Zaprzyjaźnił się tam z syjonistą, który później wyemigrował do Izraela. Chrzanowski był daleki od szowinizmu i antysemityzmu, szanował ludzi o odmiennych poglądach. Prezydent Komorowski na jego pogrzebie, który kompletnie zignorowała Telewizja Polska, nazwał go mężem stanu.

Pan poznał Chrzanowskiego w latach 70. ubiegłego stulecia.

– I od początku byłem pod jego wrażeniem. Jednak moja przygoda z ruchem narodowym zaczęła się znacznie wcześniej – w 1943 roku, w gimnazjum w Ahwazie (w południowej Persji), gdzie trafiłem po opuszczeniu Związku Sowieckiego razem z armią generała Andersa. Miałem wówczas czternaście lat, poglądy narodowe zawsze były mi bliskie – głównie ze względu na ojca, który jednak nigdy nie był aktywnym działaczem.

Ja na dobre w polityczną działalność zaangażowałem się w Wielkiej Brytanii, jako student, w 1949 roku wstępując do Stronnictwa Narodowego na Uchodźstwie. Początkowo byłem członkiem Koła Młodych, z czasem awansowałem na członka, a później wiceprzewodniczącego Komitetu Politycznego, który był najwyższym organem Stronnictwa. Podczas wyjazdów do Polski pełniłem rolę głównego kuriera Stronnictwa; moim zadaniem było przekazywanie poufnych wiadomości i poleceń, przewożenie publikacji bezdebitowych oraz pieniędzy.

Dla kogo?

– Dla ludzi propagujących i podtrzymujących myśl narodową w kraju. Moim kontaktem początkowo był Leon Mirecki, ale wkrótce spotkałem Chrzanowskiego, który oczarował mnie swoim intelektem, skromnością, a przede wszystkim polityczną wizją. Bardzo szybko uznałem go za swojego mistrza. Był narodowcem nowego typu – stawiał na pracę organiczną, samodoskonalenie się, nie obwiniał Żydów, masonów czy Piłsudskiego za wszystkie niepowodzenia Polski. Był zwolennikiem rozsądnego kontynuowania przedwojennej polityki narodowej, człowiekiem mówiącym o narodzie językiem prymasa Stefana Wyszyńskiego, którego doradcą był przez wiele lat, oraz Jana Pawła II.

Wokół Chrzanowskiego skupiło się grono młodych ludzi, którzy później stworzyli Ruch Młodej Polski. Aleksander Hall, Marek Jurek, Marian Piłka, Wiesław Walendziak, Tomasz Wołek, Arkadiusz Rybicki, Grzegorz Grzelak.

Po upadku komunizmu wszyscy oni aktywnie uczestniczyli w życiu politycznym. Chociaż w różnych formacjach…

– Każdy szukał swojej drogi. Podobnie było zresztą na Zachodzie. W 1992 roku Stronnictwo Narodowe na Uchodźstwie zakończyło swoją działalność, a większość delegatów na ostatni zjazd poparło – również finansowo, w kwocie 250 tysięcy dolarów – założone przez nas w kraju Stronnictwo Narodowo-Demokratyczne Jana Zamoyskiego, Jana Engelgarda oraz Bogusława Kowalskiego. Jednak części kolegów, również mnie, bliżej było do ZChN-u, którego później stałem się członkiem, zasiadając w Radzie Naczelnej tego stronnictwa.

Albin Tybulewicz, poza działalnością polityczną, udzielał się społecznie. Przez kilkanaście lat, do 1984 roku, był członkiem prezydium zarządu, a potem wiceprezesem Polskiego Ośrodka Katolickiego na londyńskim Ealingu. W latach 1980-1984, razem z żoną Tuliolą, założył i prowadził fundację charytatywną Food for Poland, która wysłała do Polski około 175 dwudziestotonowych ciężarówek z żywnością i innymi artykułami pierwszej potrzeby, o wartości czterech milionów dolarów. Od 1997 do 2010 roku był członkiem, a później wiceprzewodniczącym Rady Programowej TV Polonia. Ma 83 lata, dwoje dzieci i dwoje wnuków.

Zjednoczenie było w swoim czasie liczącą się siłą, chociaż nigdy nie odegrało pierwszoplanowej roli w polskiej polityce.

– Z kilku powodów. Duże znaczenie miał czarny PR, kreowany przez środowiska lewicy laickiej i „Tygodnika Powszechnego”. Ale również – szczególnie po rezygnacji z prezesury Chrzanowskiego – brak charyzmatycznych liderów. W ugrupowaniu działali ludzie ciekawi i wartościowi, natomiast nie zawsze potrafili przekonać do swoich poglądów społeczeństwo i „sprzedać się” w mediach. Zresztą w większości wrogo do nas nastawionych…

Często propagujących zbitkę: narodowy – nacjonalistyczny.

– No właśnie. A przecież to dwie różne sprawy. Nacjonalizm z reguły łączy się z agresją w stosunku do innych narodowości, dyskryminacją rasową, gloryfikowaniem własnego narodu ponad wszystko. Idee narodowe to zupełnie coś innego.

Roman Dmowski był nacjonalistą?

– Bynajmniej. „Jestem Polakiem – to znaczy, że należę do narodu polskiego na całym jego obszarze i przez cały czas jego istnienia (…) Wszystko co polskie jest moje: niczego się wyrzec nie mogę. Wolno mi być dumnym z tego, co w Polsce jest wielkie, ale muszę przyjąć i upokorzenie, które spada na naród za to, co jest w nim marne”.

Te słowa Dmowskiego, zaczerpnięte z jego sztandarowego dzieła „Myśli nowoczesnego Polaka”, najlepiej obrazują poglądy tego człowieka. Dmowski był współtwórcą ruchu narodowego, który zrodził się pod koniec XIX wieku, a w okresie międzywojennym skupiał około 200 tysięcy członków. Szczególnie popularny był wśród inteligencji i studentów, ale także robotników i chłopów, a jego głównym celem było propagowanie polskości i dbanie o interes narodowy. Rola Dmowskiego w budowaniu świadomości Polaków jest nie do przecenienia. Założył Komitet Narodowy Polski w Paryżu, uznany już w lipcu 1918 roku przez zwycięzców jako tymczasowy rząd polski. Wspólnie z Paderewskim podpisał, w imieniu Polski, Traktat Wersalski. Zorganizował Błękitną Armię, której dowództwo objął generał Józef Haller. Ale przede wszystkim był świetnym dyplomatą, człowiekiem znającym sześć języków, mającym kontakty i autorytet na Zachodzie (otrzymał honorowy doktorat uniwersytetu Cambridge). Ustalenie zachodnich granic Polski na konferencji w Wersalu to głównie jego zasługa.

Często przeciwstawia się go Piłsudskiemu.

– Faktem jest, że nie przepadali za sobą, niemniej szanowali się. Mieli inne poglądy polityczne – chociażby odnośnie stosunków z sąsiednimi państwami, roli demokracji czy mniejszości narodowych. Jednak, mimo wszystkich różnic, w sprawach istotnych, dotyczących Polski, potrafili znaleźć wspólny język. Niewątpliwie obaj mają wielki wkład w powstanie niepodległej Rzeczypospolitej, a odgrzewanie teraz, po latach, dawnych sporów i przenoszenie ich na obecny grunt, niczemu nie służy.

Dmowskiemu zarzucano antysemityzm.

Obawiał się dominacji Żydów w gospodarce i kulturze; chciał, żeby w odradzającym się państwie polskim większą rolę w tych dziedzinach odgrywali Polacy. Natomiast z całą pewnością nie był rasistą.

Jaka jest dzisiaj polska racja stanu według narodowców?

– Unia Europejska, której jesteśmy członkiem, powinna być unią państw narodowych, a nie ponadnarodową federacją. Musimy dążyć do utrzymania dobrych stosunków ze wszystkimi państwami, szczególnie naszymi sąsiadami. Sojusz ze Stanami Zjednoczonymi leży w naszym interesie, chociaż punkt ciężkości polityki amerykańskiej przenosi się na Pacyfik. I jeszcze jedna, niezwykle ważna sprawa – Niemcy nie stanowią dla nas zagrożenia, dopóki są integralną częścią Unii Europejskiej.

A Rosja?

– Nie demonizowałbym obecnej Rosji i roli Putina. Owszem, to kraj mający mocarstwowe aspiracje, będący jednym z głównych graczy światowej polityki, dbający o własne interesy. Niemniej uważam, że przy mądrej dyplomacji, w obecnej sytuacji geopolitycznej, nie musimy się jej obawiać.

Tekst i fot. Piotr Gulbicki

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

Praktykant1

komentarze (1)