05 grudnia 2012, 09:42 | Autor: Elżbieta Sobolewska
Nam koniec nie grozi

Salon Literacki, powołany do życia przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie, jest po Obiadach Literackich Małgorzaty Belhaven i Barbary Hamilton kolejnym, cyklicznym projektem, z którego dochód zasili konto Ogniska Polskiego. Nie tylko dla sztuki będziemy więc jego gośćmi, ale także, a może jednak przede wszystkim – dla pomocy. Pomysłodawczynią Salonu jest sekretarz Związku Pisarzy Polskich na Obczyźnie, Regina Wasiak-Taylor. Mówi o sobie, że jest „działaczem literackim”. Takiego określenia użył w jednym ze swoich esejów Tymon Terlecki, a określa ono człowieka, który działa na rzecz popularyzowania literatury. Do Związku zaprosił ją około trzydziestu lat temu Józef Garliński, który potrzebował pomocy właśnie w organizowaniu życia literackiego.

Czym charakteryzował się będzie program Salonu?

– Powrotem do dobrej tradycji salonu literackiego, w których mówi się o sprawach istotnych w kulturze, poznaje nowe utwory pisarzy, słucha muzyki, utalentowanych śpiewaków i piosenkarzy, a nade wszystko pięknej polszczyzny. Żyjemy w coraz większym pośpiechu, gonimy za wszystkim: za pracą, najlepszą szkołą dla dziecka, nowoczesnym modelem telewizora czy komórki, zbywa nam na grzeczności, dobrych manierach… pośpiech nami rządzi. Pora wejść do salonu, zatrzymać się na chwilę, pomyśleć o rzeczach niepraktycznych, zapomnieć o codziennych kłopotach, odetchnąć i dostrzec ukryte piękno. Kiedyś w salonach literackich polskiej arystokracji było nie tylko elegancko, tam ścierały się różne racje, w dyskusjach formowały opinie, kształtowała moda, bowiem brali w nich udział ludzie należący do najwyższych sfer intelektualnych i towarzyskich. Nasz Salon Literacki w pewnym zakresie nawiązuje do tych najlepszych polskich tradycji, ale będzie też oddawał ducha współczesności, zwłaszcza koloryt lokalny. Uważam, że w polskim Londynie, który stał się w ostatnich latach całkiem dużym miastem (!), nie brakuje utalentowanych i robiących często błyskotliwe kariery rodaków, i tych chcemy w Salonie widzieć. Jego program to pomost rzucony między Londyn a Kraj. Z jednej strony chcemy prezentować to, co jest ciekawe, znane i dobre w kraju, a z drugiej to, co jest najwartościowsze wśród Polonii. Na inaugurację Salonu zaprosiliśmy znakomitego pisarza, korespondenta polskich mediów w Watykanie, Jacka Moskwę, prezesa Oddziału Warszawskiego Stowarzyszenia Pisarzy Polskich z pogadanką „Laski: szczególne miejsce w kulturze polskiej”. (Nawiasem, w sobotę wygłosi on w POSK-u wykład „Twarze katolicyzmu polskiego”.) Drugim gościem znad Wisły będzie wybijająca się śpiewaczka Magdalena Pilarz-Bobrowska, świetna odtwórczyni muzyki oratoryjnej, operowej i operetkowej. Z przyjemnością zapowiadam udział najwybitniejszego poety emigracyjnego, Adama Czerniawskiego, z nowymi utworami. Natomiast wiersze i piosenki młodszego pokolenia piszących, usłyszymy w pierwszym po latach kabarecie literackim ZPPnO. W Salonie nie może zabraknąć malarza. Barbarę Kaczmarowską-Hamilton zobaczymy przy sztaludze, a więc „na żywo” w pracy nad portretem. Nie wiemy jeszcze kogo sportretuje, a ta zagadka fascynuje również organizatorów.

Zapowiadana jest kolacja

– Przygotowuje ją sławny wśród polskich szefów kuchni w Londynie, Robert Kusy. Zapowiada bogaty bufet z kaczymi udkami, kaszanką i blinami.

Czy zaproszenie do polskiego Salonu Literackiego ma być odpowiedzią na brytyjskie Obiady Literackie, które od kilku miesięcy odbywają się w Ognisku?

– Nie, niekoniecznie. Nawet nie myślałam o tym, aby wprowadzić cykliczny polski program, który by uzupełnił „Obiady Literackie”, toczące się po angielsku w restauracji Ogniska. W gruncie rzeczy jednak tak właściwie się stało. Z pomysłem zorganizowania Salonu Literackiego nosiłam się od dawna, ale dopiero kiedy nad klubem Ogniska Polskiego zawisła groźba jego sprzedaży, natychmiast wystąpiłam z tym projektem. Ożywić program kulturalny klubu, wprowadzić stałą imprezę, naznaczyć miejsce do towarzyskich spotkań dla kilku pokoleń Polaków, przyciągnąć tych, którzy od lat nie pojawiają się na Exhibition Road, zainteresować nim młodych ludzi – o tym myślałam. To idea, w którą wpisuje się również realizowany od miesięcy w Ognisku Polskim projekt „Czytania wierszy znanych polskich poetów” przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie. Salon Literacki to jednak nie tylko program, to także określone wnętrze, wystrój… Pamiętam dwa salony w Londynie. Bogaty, wytworny salon u Szczęsnej Michałowskiej i biesiady pisarzy w skromnym domu na Colindeep u Czesława i Krystyny Bednarczyków. Jakże różne w treści i w formie sposoby mówienia o literaturze i sztuce. Stary i zabytkowy gmach Ogniska, jego stylowa sala teatralna na I piętrze, wymagały zachowania pewnej konsekwencji i harmonii. Miałam dużo szczęścia, ponieważ moim największym sojusznikiem okazała się Basia Zarzycka, chyba najbardziej znana polska projektantka mody w Wielkiej Brytanii. Poświęciła mu dużo czasu, talentu i energii, aby wykreować właściwy nastrój i elegancję, a jej pomysły będziemy realizowali w następnych edycjach spotkań, bo nie uda się wszystkiego od razu: kupić, uszyć, wymalować.

Domowe, prywatne salony literackie istniały w Londynie jeszcze w latach 90. i nosiły nawet charakter twórczy, bo funkcjonowało tutaj silne środowisko literacko-artystyczne, które nadawało rytm polskiej kulturze i pełniło rolę opiniotwórczą. Dzisiaj tego brakuje. Jak jest stan współczesnego, polskiego środowiska literackiego w Londynie?

– Oczywiście, że to środowisko było silniejsze, jeśli chodzi o nazwiska, pióra, książki, wydawnictwa, drukarnie. Spotkania, jakie się odbywały ze znanymi pisarzami przyciągały tłumy ludzi i wypełniały sale po brzegi, to prawda. W 1989 roku, kiedy Polska odzyskała niepodległość, ówczesny prezes Związku, Józef Garliński, rozpisał ankietę wśród członków ZPPnO czy zamknąć działalność organizacji, czy też dalej egzystować. Połowa uznała że nasza misja się skończyła, a połowa, że trzeba nadal działać, ale może pod parasolem krajowej organizacji pisarskiej. Garliński był dość pesymistyczny, to był okres kiedy Związek wyraźnie się skurczył, ubywało starych pisarzy z liczącym się dorobkiem, natomiast dla drugiego pokolenia Polaków urodzonych w Wielkiej Brytanii literatura polska nie wydawała się atrakcyjną – tak uważał, ale Związku nie zlikwidował. Dzisiaj byłby zdumiony, widząc, że organizacja powiększa się, młodzi interesują się naszą działalnością, przychodzą coraz liczniej na często przez nas organizowane spotkania, biorą udział w rozmowach. Z pewnością nie grozi nam koniec. W każdym razie jeszcze nie teraz.

Bardzo rzadko słyszymy o książce emigracyjnego pisarza. Jeśli ukazuje się coś nowego, to można być niemal pewnym, że będzie to Piotr Czerwiński z Irlandii. Parafrazując słowa piosenki Osieckiej: dziś prawdziwych pisarzy na emigracji już nie ma…

– Książek pisarzy, mieszkających poza krajem, wcale nie jest aż tak mało, chociaż prawdą jest, że temat literatury emigracyjnej czy polonijnej przestał być modny. Nie można też zapominać, że po 1989 roku pisarz polski, który przez lata mieszkał i tworzył na obczyźnie, zaczął jeździć do kraju i teraz woli tam wydawać. I to z kilku powodów: rynek czytelniczy jest większy, lepsza dystrybucja i promocja, a co niebagatelne: jest taniej. Wszyscy wydają w Polsce, prawie nikt nie wydaje w Wielkiej Brytanii.

Bo w Polsce można liczyć chociażby na solidną krytykę, jest zdecydowanie większa nadzieja na czytelnika, niż tutaj, gdzie co ambitniejsze osoby zainteresowane kulturą w ogóle z polonijnym środowiskiem niemal się nie zadają, sądząc że to, co może im zaproponować nie jest godne uwagi. Prawdziwy sukces to bycie odkrytym i czytanym w Polsce, albo na niwie brytyjskiej.

– Ale zdarzają się małe paradoksy. Związek Pisarzy powoli wraca do tego, co kiedyś robił, to jest do roli wydawcy. Wprawdzie od 1976 ukazuje się nasze pismo Pamiętnik Literacki, ale w ubiegłym roku wyszła książeczka mojego autorstwa, dokumentująca 60. lat Nagrody Literackiej ZPPnO, niebawem ukaże się tomik poetycki Mariusza Olbromskiego „Róża i kamień”, którego jesteśmy współwydawcami. Jego autor mieszka w kraju, jest inicjatorem spotkań w Krzemieńcu i wielu wydarzeń poświęconych Kresom. Także Koło Młodych Poetów po dwóch latach działalności ma już spory dorobek, który warto wydać i planujemy to zrobić.

Czy istotnie Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie ma dzisiaj kogo reprezentować?

– Po pesymistycznej prognozie Józefa Garlińskiego z lat 90. nagle odezwali się do nas autorzy z różnych stron świata. W ubiegłym roku przyjęliśmy aż dziewięciu członków, w tym czworo z nich to poeci z Niemiec. Ich wiersze prezentujemy w XLII tomie Pamiętnika Literackiego. Mamy kontakt z polskimi autorami w Australii, polepsza się współpraca ze środowiskiem amerykańskim. Kilku naszych nowych członków pozyskaliśmy dzięki zaangażowaniu Aleksandry Ziółkowskiej-Boehm, która jest naszym niezrównanym ambasadorem. To prawda, że nie mamy literatów, którzy mają po dwadzieścia kilka lat, ale powiększa się średnie pokolenie twórców. Czy mamy kogo reprezentować? Krzysztof Głuchowski i Tomasz Łychowski z Brazylii nie raz wypowiadali się, że Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie jest potrzebny i ważny dla pisarza mieszkającego poza Krajem. Więź z pisarzami-seniorami, jak np. prof. Jerzym Krzyżanowskim z Chicago, ks. prof. Bonifacym Miązekiem z Wiednia może również o tym świadczyć. Wielu z nich szuka z nami kontaktu i publikuje w naszym półroczniku.

I na koniec: kwestia archiwum ZPPnO – jakie będą jego losy?

– Uważamy, że organizacja, która żyje i działa powinna swoje archiwum trzymać u siebie i stale z niego korzystać. Interesuje się nim kilka osób i instytucji. W kalendarzu związkowym mamy już nazwiska polskich badaczy literatury, dokumentalistów i historyków, którzy chcą na jego podstawie pewne tematy opracowywać. Nasze archiwum nie jest duże, jego część pokażemy w 2016 roku, na wystawie z okazji 70. rocznicy działalności związku.

Rozmawiała Elżbieta Sobolewska

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (2)

  1. z osobistych wspomnień Józefa Garlińskiego – byłam u Niego kilkakrotnie na lunchu, posiadam zdjęcia jako dokument – wynikało, że Regina Wasiak usilnie zabiegała o przyjęcie jej do Związku mimo, że, technicznie rzecz biorąc, nie spełniała podstawowego warunku – nie miała i nie ma własnej książki. A zatem stwierdzenie, że Garliński ją zaprosił jest wielkim nieporozumieniem i wprowadzaniem w błąd dziennikarzy i opinii publicznej. Ale komu dziś w tym bractwie wzajemnej adoracji zależy na prawdzie. Oddelegowane w czerwonych futerkach łasice miały zawsze łatwe pole działania w przypadku dwukrotnie starszych od siebie samotnych figur POSKowych nawet tej miary co Garliński.

  2. W początku roku 2012 przeprowadziłam wywiad z prezesem ZPPnO, P. Andrzejem Krzeczunowiczem, w którym m.in. powiedział:
    ” (…) my nie werbujemy, nie rekrutujemy członków. Jak ktoś chce wstąpić, to badamy jego dorobek i przyjmujemy, jeśli uznamy za stosowne.

    Czym więc należy się wykazać, by zostać członkiem ZPPnO?

    Trzeba mieć jakiś dorobek rzeczy opublikowanych, tomik czy dwa poezji, jakąś książkę, to prawda. Kandydat musi mieć również rekomendację od osób nam znanych.

    Czyli nie ma takiej możliwości, żeby dziennikarz, który publikuje tylko w prasie, mógł stać się członkiem związku?

    Mamy takich członków u nas, to też jest pisarstwo. My nie jesteśmy związkiem literatów, nie uprawiamy beletrystyki, tylko jesteśmy związkiem pisarzy, więc każdy piszący może do nas należeć, jeśli przyjmiemy jego kandydaturę.

    W Państwa regulaminie istnieje zapis, że podstawowym warunkiem przyjęcia do ZPPnO jest opublikowanie przynajmniej jednej książki własnego autorstwa. Czy przyjęlibyście jednak do związku kogoś, kto nie opublikował żadnej książki?

    Trzeba by się zastanowić, nie chcę generalizować.