20 marca 2013, 09:12 | Autor: Małgorzata Bugaj-Martynowska
Ku pokrzepieniu jutra

Z Barbarą Storey – pomysłodawczynią i założycielką organizacji SOS Polonia w Southampton i Portsmouth, rozmawia Małgorzata Bugaj-Martynowska.

 

16 lutego br. w Discovery Centre odbyła się pierwsza konsultacja SOS Polonia z miejscową Polonią. 28 lutego zostało otwarte nowe biuro SOS Polonia w Portsmouth. Jak narodziła się idea otwarcia filii?

– Potrzeba jest matką wynalazków i tak też było w tym wypadku. Już od dawna, a ostatnio coraz częściej, przyjeżdżali do nas ludzie z Portsmouth i okolic. Coraz więcej osób pytało czy i kiedy „zacznie się coś dziać” w Portsmouth. Zaprosiliśmy więc tych wszystkich pytających na spotkanie w katedrze, żeby ustalić wspólnie, co jest im najbardziej potrzebne w ich mieście i w jaki sposób możemy razem zmienić coś na lepsze. Sporządziliśmy razem listę „najważniejszych pytań i najpilniejszych potrzeb” tutejszej Polonii, te najbardziej palące sprawy (35 poruszonych tematów) zgrupowały się w pięciu kategoriach: prawo, praca, nauka angielskiego, finanse, zdrowie i bezpieczeństwo. Mamy dokładnie przygotowany plan akcji oparty na tych właśnie 6 głównych tematach. Muszę przyznać z wielką dumą, że wyniki tej sondy zostały opracowane przez naszą polską młodzież – zrobili to sami, lepiej, szybciej i sprawnie niż gdybym ja to zrobiła. Jestem zachwycona potencjałem jaki odnajduję w naszej emigracyjnej społeczności.

Barbara Storey

Barbara Storey
Barbara Storey

 

Jak będziecie godzić pracę teraz już w dwóch biurach?

– Będziemy się solidarnie dzielić z Portsmouth członkami załogi z Southampton. Jest nas teraz więcej, dołączyły do nas Natalia i Monika, nasze woluntariuszki i Ewa, która zakończyła swój wolontariat i zaczęła pracę w naszym centrum. Spełnia wszystkie warunki wyszczególnione w naszym opisie stanowiska pracy oraz zaakceptowała kodeks obowiązujący na pokładzie  „10 Przykazań Załogi SOS”. W Southampton pracujemy 6 dni w tygodniu, 7 godzin dziennie, w Portsmouth 2 dni w tygodniu – póki co, a potem – zależnie od potrzeb, może też codziennie.

 

Gdyby miała pani wymienić kilka najczęściej powtarzanych się problemów, z którymi zwracają się do was Polacy to były by to….

– Właśnie zawarte w wymienionych kategoriach, co ustaliliśmy w wyniku naszej ankiety. Zatytułowaliśmy ją Qou Vadis 2013, bo zainspirowani zresztą tytułem niedawnego artykułu w „Dzienniku”, właśnie tego chcieliśmy się dowiedzieć: dokąd zmierza nasza Polonia w 2013, czego szukamy, o co nam chodzi. Ludzie, przychodzą do nas, żeby się dowiedzieć jak osiągnąć to, po cośmy tu przyjechali, czyli spokojne, bezpieczne życie, rozwój osobisty i zawodowy, zdrowie i stały grunt pod nogami. Przychodzą, żeby nam powiedzieć o wszystkim, co im w tym przeszkadza – brak znajomości języka, recesja, oszuści i naciągacze, nieznajomość prawa, samotność i niepewność jutra wynikająca z faktu, że nie jesteśmy u siebie. To wszystko właśnie staramy się zmienić.

 

W jakim wieku najczęściej zwracają się do Was ludzie, którzy potrzebują pomocy, do jakich grup społecznych należą te osoby?

– Przychodzą do nas ludzie wykształceni i niepiśmienni, samotni i otoczeni gromadką dzieci, robotni i bezrobotni, kupujący domy i bezdomni, szykujący się do wesela, inni do rozwodu, ci którzy niedawno przyjechali i paru takich, którzy myślą o powrocie. Duzi i mali, młodzi i dojrzali. Najmłodsza nasza klientka to 3-dniowa dziewczynka, która przyszła się pokazać po dramatycznym lądowaniu na tym świecie, a najstarsza – to pani Genowefa, lat 89. Kiedy już cała rodzina pani – liczne dzieci, wnuczęta i prawnuczęta – osiedliły się w Southampton metodą łańcuszkową, poddała się i ona. Przyszła do nas na lekcje angielskiego nauczyć się paru grzecznościowych zwrotów, żeby móc powiadomić  angielskich sąsiadów, że są „very nice, thank you i God bless you”. W zeszłym tygodniu pani Genowefa wzięła udział w naszej grupowej wycieczce na obejrzenie polsko-angielskiej sztuki Tu i Teraz. Była to jej pierwsza w życiu wizyta w teatrze. Powiedziała: „nigdy nie jest za późno na jakiś pierwszy raz”.

 

Pracujecie na wielu płaszczyznach, w jakim stopniu możecie spełnić oczekiwania osób zgłaszających się pom pomoc?

– Niektórzy oczekują cudów (na szczęście nieliczni) i wychodzą rozczarowani, inni (na szczęście, bardzo liczni) przychodzą po „rybę” i wychodzą z „wędką”, zdumieni, że się czegoś nauczyli, sami zrobili krok do przodu. Są wdzięczni, że mogli we własnym języku porozmawiać o swoich problemach. Przyprowadzają innych. Bywa też, że – ku naszej wielkiej satysfakcji – ci, którym pomogliśmy chcą potem zrobić coś dla innych.

 

Nie pośredniczycie w „załatwianiu zasiłków”, co jeszcze nie może stanowić przedmiotu w ramach, którego Polacy mogą liczyć na pomoc ze strony SOS Polonia?

– Otrzymujemy wiele miłych podziękowań, na które specjalnie nie oczekujemy, zdarzają się wściekli roszczeniowcy, których spokojnie wypraszamy (przeważnie ja się tym zajmuję). Nie „załatwiamy” zasiłków. Nie rozdajemy pieniędzy. Od naszych klientów nie żądamy pieniędzy na nasze usługi, natomiast, owszem „żądamy” od miejscowych władz, mediów, instytucji. Cenimy się na 90 funtów za godzinę rozmowy, prezentacji, wywiadu (nie dotyczy to mediów polskich). Nie umieszczamy ogłoszeń w gazetach. Ani płatnych ogłoszeń na naszej stronie. Nie ma nas na Facebooku. Nie świadczymy żadnych usług osobom nietrzeźwym. Nasi miejscowi alkoholicy wiedzą o tym i rozumieją nas. Jeśli trzeba spotykam się z nimi poza biurem. Nie czujemy się kompetentni jeśli chodzi o pomoc dla uzależnionych – wiemy kto jest kompetentny i tam odsyłamy ludzi zmagających się z tym problemem. Nasze biuro jest pełne ogłoszeń ekspertów, którym ufamy oraz różnych drogowskazów, z których nasi klienci chętnie korzystają – między innymi jest to cenny przewodnik „Jak żyć i pracować w Wielkiej Brytanii” opracowany przez Zjednoczenie Polskie. Jest w naszym centrum „Dziennik Polski” (!), dwie młode woluntariuszki przygotowały ogromny album w formacie A3 z kolekcją wszystkich artykułów pani Cukierskiej i firmy Hamilton Brady publikowane w ‘Dzienniku’.

 

Czy macie tzw. stałych klientów – oni bez przerwy zwracają się z czymkolwiek…

– Oj, mamy kilku takich stałych i bez przerwy, ale mamy też pracowników o anielskiej cierpliwości. Jest to jeden z głównych warunków zatrudnia.

 

Ile osób przewinęło się dotychczas przez biuro?

– Praca w SOS Polonia to codziennie listy, telefony, odwiedziny klientów…. Prowadzimy skrupulatną ewidencję klientów i spraw, z którymi przychodzą. Nie robimy tego z miłości do statystyki – pomaga to nam planować, analizować, obserwować znaki czasu, zmiany, trendy w naszej polskiej społeczności. Ta nasza kronika będzie może kiedyś fascynującym dokumentem.

 

Pracuje pani również jako tłumacz w sądzie i na policji, tłumaczy pani zeznania Polaków, jak można pogodzić te dwie role, by wypełniać je zgodnie z obowiązującymi normami?

– Moja praca w sądzie i na policji i praca w SOS to jak dwa teatry, w których aktorzy i tematy są te same, ale inny jest producent, reżyser i kostiumy. Jako tłumaczka przysięgła mam określony kodeks postępowania, m.in innymi obowiązuje mnie całkowita bezstronność, podczas gdy w SOS jest odwrotnie – ludzie mogą oczekiwać ode mnie stronniczości, bo przecież przychodzą właśnie po to, żeby ktoś stanął przy nich murem, po ich stronie. Bardzo dbam o to, żeby nie przekroczyć  linii odgraniczającej te dwa światy. Jeśli pojawia się ryzyko konfliktu interesu wycofuję się natychmiast. Nie zawsze jest to łatwe, ale mam to szczęście, że moi polscy klienci to rozumieją i szanują. Podobnie jak ci inni, po tej drugiej stronie. Wierność zasadom się opłaca.

 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_