26 stycznia 2015, 10:47 | Autor: admin
W szponach stereotypów

Ułan atakujący szablą niemieckie czołgi, chłop powożący zaprzężoną w konia furmanką, mało rozgarnięty Kowalski… Stereotypów na temat Polaków na Zachodzie nie brakowało. I nie brakuje nadal. O ich sile i wpływie przeszłości na teraźniejszość z dr Katarzyną Zechenter rozmawia Piotr Gulbicki.

 Dr Katarzyna Zechenter/ fot. archiwum domowe
Dr Katarzyna Zechenter/ fot. archiwum domowe

 

Obraz Polaków w brytyjskich mediach jest zróżnicowany.

– Wszystko zależy od tego, co kto chce zobaczyć. W tabloidach dominuje wizerunek Polki sprzątaczki oraz Polaka budowlańca bądź hydraulika. W tym przekazie z reguły przybysze znad Wisły bardzo słabo mówią po angielsku, są niewykształceni, zarabiają mniejsze pieniądze niż Brytyjczycy. Co więcej, zabierają im pracę i zaniżają zarobki, chociaż w sumie to dobrzy, sumienni fachowcy.

Natomiast inne jest podejście do tego tematu w tzw. poważnych mediach. Nasz wkład docenia np. „The Economist”, który ostatnio opublikował pozytywny raport o polskim sukcesie gospodarczym. Jednak i tam pojawiają się uogólnienia i stereotypy. W recenzji książki Ryszarda Kapuścińskiego „Heban” z 2001 r., autor porównał pisarza do ułana na koniu atakującego czołg. Nawiązał w ten sposób do pokutującego przez lata mitu, notabene stworzonego przez nazistowską propagandę, jakoby w czasie II wojny światowej polska kawaleria szarżowała na niemieckie czołgi.

 

Powielanie tego typu sformułowań bierze się z niewiedzy?

– Pokutuje zarówno słaba znajomość tematu, jak i magia stereotypów kreowanych przez lata. Zauważmy, że kiedy w XIX w. tworzy się współczesna Europa, Polski nie ma na mapie świata, dlatego siłą rzeczy w naszym imieniu wypowiadają się inni. W zachodnich mediach dominuje narracja w stylu „upadek, rozpad, bieda” i tego typu sformułowania kształtują świadomość społeczeństwa. Polaków przedstawia się jako ludzi biednych, głównie chłopów, a nasza przeszłość jest często ukazywana z kolonialnego punktu widzenia. Dobrze ilustrują to dwa przykłady. W sierpniu 1831 r. brytyjskie czasopismo „The Mirror of Literature, Amusement, and Instruction” opublikowało artykuł o Krakowie. Mowa jest w nim m.in. o Uniwersytecie Jagiellońskim i chociaż tekst w ogólnej wymowie jest pozytywny, to pojawia się w nim sformułowanie „prymitywny polski splendor”. Amerykanie są jeszcze bardziej dosadni. W listopadzie 1862 r. nowojorskie czasopismo „Harper’s New Monthly Magazine” pisze o „setkach krakowskich żebraków”, „strasznym krakowskim brudzie”, a mieszkańców miasta przedstawia jako „nędznych i zdegradowanych”. Nawet po odzyskaniu przez Polskę niepodległości ten ton jest nadal widoczny. W sierpniu 1926 r. w „National Geographic” ukazał się pierwszy powojenny reportaż o Polsce. Jakkolwiek M. O. Williams pisze głównie o wsi, chatach krytych strzechami, jarmarkach i targach, to Warszawa jawi mu się jako „smutne, szare i przygnębiające miasto”, a Lwów to „miejsce nieciekawe, z wyjątkiem uniwersytetu”. Jednocześnie autor porównuje chłopki z Żabna do ludności tubylczej Ameryki, podkreślając w ten sposób kolonialną perspektywę w odniesieniu do Polski.

 

Dwudziestolecie międzywojenne nic w tym względzie nie zmieniło?

– Niewiele, był to zbyt krótki okres, żeby można było wyrugować narosłe przez lata stereotypy. A i nasza siła oddziaływania nie była zbyt duża. Co więcej, I wojna światowa oznaczała zupełnie coś innego dla nas i dla Zachodu. Odzwierciedla to serial zrealizowany przez TVP i BBC „Dzwony wojny”, ukazujący absurd tego konfliktu, w czasie którego młodzi ludzie walczą i giną bez sensu. Natomiast z polskiego punktu widzenia cel jest oczywisty – młoda Polka, sanitariuszka, która w filmie wychodzi za mąż za Anglika, tłumaczy mu, że Polacy wymodlili tę wojnę, bo tylko w ten sposób mają szansę na odzyskanie niepodległości.

 

Niepodległości, która i tak nie trwała długo.

– Pojałtański układ ustalił nowy podział polityczny świata, w wyniku którego po II wojnie światowej Polska znalazła się za Żelazną Kurtyną. W efekcie nie była dla Zachodu na tyle ważna, żeby miał się nią bliżej interesować. Kraj nad Wisłą stanowił po prostu część imperium sowieckiego. Rząd brytyjski nie chcąc drażnić Stalina nie zaprosił nawet polskich żołnierzy do udziału w Paradzie Zwycięstwa, która odbyła się 8 czerwca 1946 r. w Londynie.

 

Jednak to właśnie na Wyspach zaraz po wojnie osiedliło się około 90 tysięcy Polaków. A cztery lata później ta liczba wynosiła już niemal dwukrotnie więcej.

– Ta powojenna emigracja wykonała ogromną pracę. Dzięki jej zaangażowaniu powstała sieć polskich placówek, szkół, kościołów, stowarzyszeń, uniwersytet… Oddolna samoorganizacja przyniosła owoce, pamiętajmy jednak, że główny cel tych działań polegał na zachowaniu polskości, a tego typu narracja nie była w stanie przebić się do brytyjskich mediów. Owszem, Polacy byli szanowani, pamiętano nasze żołnierskie zasługi (chociaż też je marginalizowano, np. podczas odsłonięcia pomnika RAF-u w 1993 r.), jednak jako diaspora silnej grupy nacisku nie stanowiliśmy, nie byliśmy środowiskiem opiniotwórczym. Ci, którzy się tu urodzili, dochodzili do wysokich stanowisk, ale mimo że nie odżegnywali się od swoich korzeni w oczach opinii publicznej funkcjonowali jako Brytyjczycy. Chociażby prof. Leszek Borysiewicz, rektor uniwersytetu w Cambridge czy popularna brytyjska aktorka Rula Lenska, córka hrabiego Konstantego Łubieńskiego.

 

Przełomem okazało się powstanie „Solidarności”?

– Na pewno w jakimś sensie tak. Podobnie jak kolejne ważne wydarzenia – rok 1989 i upadek komunizmu oraz rok 2004, w którym Polska przystąpiła do Unii Europejskiej. Ale nawet krach systemu pojałtańskiego widziany jest obecnie przez symbolikę rozpadu muru berlińskiego. Symptomatyczny jest fakt, że przed 2004 r. jako synonim naszego kraju w brytyjskich mediach często pojawiał się chłop jadący zaprzężoną w konia furmanką, co miało symbolizować zacofanie.

 

A teraz z czym kojarzona jest Polska?

– Każdy widzi to, co chce. W zależności od poziomu wykształcenia, zamożności, własnych doświadczeń. Inna sprawa, że nie ma jakiegoś uniwersalnego symbolu charakterystycznego tylko dla kraju znad Wisły. Widać to na przykładzie niedawnej akcji „Poland. Spring into new” promującej Polskę za granicą. Jako jej logo wybrano… sprężynkę, która ma odzwierciedlać charakter i energię Polaków. Abstrahując już od samego pomysłu, odnosi się to tylko do teraźniejszości i przyszłości, brakuje natomiast przeszłości, która też wpływa na naszą tożsamość.

 

Owa sprężynka nijak się ma np. do orła.

– Owszem, tylko że akurat do niego odwołuje się wiele krajów, to nie jest coś specyficznego jedynie dla Polski, coś, co wyróżnia nas na tle innych. Ta sytuacja pokazuje, jak długa droga jeszcze przed nami, ale pocieszający jest fakt, że to od nas samych zależy czy przebijemy się ze swoją wersją historii. A szansa jest ogromna – polski jest bowiem drugim najczęściej używanym językiem w Wielkiej Brytanii. Nasza kultura i nauka zaczynają budzić coraz większe zainteresowanie, a polskie miasta pojawiają się w rankingach miejsc do których warto pojechać. Niedawno media informowały o współpracy angielskich i polskich lekarzy, którzy po raz pierwszy na świecie przywrócili czucie w nogach sparaliżowanemu strażakowi. W BBC porównano to do lądowania na księżycu. Bardzo ważne było też otwarcie Muzeum Historii Żydów Polskich w Warszawie, o czym pisały wszystkie ważniejsze gazety.

 

A jednocześnie politycy, praktycznie ze wszystkich opcji, coraz ostrzej grają antyimigrancką kartą. Zwiększa się również liczba zwolenników opuszczenia przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej.

– Politycy mówią to, co ludzie chcą usłyszeć – bo walczą o głosy wyborcze. Owszem, wielu Brytyjczyków chce ograniczenia imigracji i systemu zasiłków dla przyjezdnych, co w dobie kryzysu jest zrozumiałe. Jednak zauważmy, że mimo wszystko to najbardziej otwarte dla imigrantów państwo i nieprzypadkowo tak ogromna rzesza Polaków zakotwiczyła właśnie nad Tamizą.

 

Niedawno protesty polonijnych środowisk wywołał emitowany w BBC film „Nasze matki, nasi ojcowie”.

– Nie widziałam go, więc trudno mi się na ten temat wypowiadać. Natomiast oddziaływanie telewizji jest ogromne, a promowane tam treści bodaj najbardziej kształtują świadomość społeczną. A jaki jest filmowy wizerunek naszych rodaków? W amerykańskim kinie przez długi czas Amerykanin polskiego pochodzenia to silny, ciężko pracujący i brutalny Stanley Kowalski, grany przez Marlona Brando w słynnym filmie „Tramwaj zwany pożądaniem” (1951). Nawet w „Gran Torino” (2008) z Clintem Eastwoodem Kowalski jest byłym robotnikiem, uczciwym i honorowym, ale niekoniecznie inteligentnym. To nazwisko nosi też niezbyt rozgarnięty pingwin z popularnego wśród dzieci serialu „Madagaskar”.

Dopiero ostatnio pojawiła się pewna zmiana. Kowalski, tym razem jako naukowiec, astronauta i człowiek budzący szacunek, występuje w obrazie „Gravity”, a gra go sam George Clooney.

 

Polskie filmy nie mają dużego przebicia na Zachodzie. Na księgarskim rynku jest lepiej?

– Swego czasu powodzeniem cieszyła się „Mała Apokalipsa” Tadeusza Konwickiego. Przyczynił się do tego stan wojenny w Polsce, a także cytat z tej powieści, który ukazał się w „New York Times”, gdzie spadające z Pałacu Kultury cementowe płyty miały symbolizować rozpad komunizmu. Znane są „Medaliony” Zofii Nałkowskiej i poezja Czesława Miłosza. Nieźle sprzedają się książki Brunona Schulza, Witolda Gombrowicza, a z młodszych Andrzeja Stasiuka, Antoniego Libery, Olgi Tokarczuk, Pawła Huelle czy Doroty Masłowskiej. Ale nie są to duże ilości. Zresztą zaledwie trzy procent literatury na brytyjskim rynku to tłumaczenia z innych języków, a udział polskich autorów w tej grupie stanowi zaledwie promil.

 

Nawet Mickiewiczowi nie udało się podbić serc Brytyjczyków.

– Mimo że jest kilka tłumaczeń „Pana Tadeusza”, to jednak jego metafizyczne i romantyczne teksty nie zaistniały w szerszej świadomości. Inna sprawa, że brakuje dobrych tłumaczeń. Natomiast pewien sukces odniosły „Treny” Jana Kochanowskiego, przetłumaczone aż przez sześciu tłumaczy, w tym Seamusa Heaney’a (laureat Nagrody Nobla) i Stanisława Barańczaka. To poezja ceniona, jednak skierowana do wąskiej grupy odbiorców.

 

Za to twórczość klasyków rosyjskich można spotkać w większości księgarni…

– To wybitna literatura. Poza tym Rosja w brytyjskim społeczeństwie ma szczególny status – jako ogromny kraj, nieco egzotyczny; wielkie mocarstwo z którym trzeba się liczyć. W różnych dziedzinach. Tołstoj, Dostojewski, Czechow… – można długo wymieniać. Dzieła wybitnych rosyjskich pisarzy zawsze były i są w cenie…

 

 

***

Dr Katarzyna Zechenter

Wykładowca literatury i kultury polskiej w School of Slavonic and East European Studies na University College London. Specjalizuje się we współczesnej literaturze polskiej oraz polsko-żydowskiej. Jest m.in. autorką pierwszej w języku angielskim monografii Tadeusza Konwickiego oraz tomiku wierszy „W cieniu Drzewa”.

Pochodzi z Krakowa, gdzie ukończyła filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Doktorat zrobiła na University of Michigan, Ann Arbor, po czym wykładała na University of Kansas. Od 2001 r. mieszka w Londynie. 

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

admin

komentarze (1)

  1. Jakiś czas temu, dziennikarz zapytał Matkę Teresę. W jaki sposób zmienić świat? Ona odpowiedziała:
    Pan zmieni siebie, ja zmienię siebie i już świat jest trochę piękniejszy wokół nas.
    Uważam, że miała rację. Obraz polaka na obczyźnie, jak jesteśmy postrzegani i inne podobne dyskusje, mówią o tym, co inni powinni zrobić aby było inaczej.

    Zaczynam od siebie 🙂 Czego i każdemu życzę 🙂