08 maja 2015, 06:00 | Autor: Małgorzata Bugaj-Martynowska
Kampania jak biznes

Z Dorotą Zienkiewicz, nauczycielką w Polskiej Szkole im. Fryderyka Chopina w Southampton, rozmawia Małgorzata Bugaj-Martynowska.

Dorota Zienkiewicz
Dorota Zienkiewicz

 

Jaka była reakcja wśród Polonii w Southampton na wieść, że po 2018 roku ma zostać zlikwidowany egzamin z języka polskiego na poziomie A-level?

– Gdy pod koniec stycznia Polska Macierz Szkolna poinformowała nas, iż po 2018 roku zlikwidowany zostanie egzamin A-level z języka polskiego oraz że Polska Macierz Szkolna sprzeciwia się tej decyzji i rozpoczyna akcję protestacyjną, byliśmy w szoku.

 

I natychmiast podjęliście działania…?

– Pierwszy krok, jaki podjęliśmy jako szkoła, było napisanie listu protestacyjnego do AQA, w którym przekonywaliśmy władze egzaminacyjne o niesłuszności podjętej przez nich decyzji. Główną autorką listu została Izabela Zachorska, ale zaraz Tomek Cecot i Jadzia Mackie dołączyli do niej i zaczęli ścigać się w wynajdywaniu coraz to nowych argumentów. I chyba tak to się zaczęło.

 

Pisaliście emaile, wysyłaliście listy i zbieraliście podpisy pod petycją… Rozpoczęliście organizowanie własnej kampanii?

– Z dnia na dzień, krok po kroku zaczęliśmy podejmować własne działania mające na celu odwrócenie decyzji AQA. W tym czasie napisaliśmy do siebie ponad 100 maili, informując się i wspierając nawzajem. Zbieraliśmy podpisy pod petycją drukowaną, prosiliśmy przyjaciół, znajomych, sąsiadów o wsparcie naszej kampanii, dzieliliśmy się linkiem do petycji elektronicznej poprzez media społecznościowe. Zaczęliśmy zabiegać o poparcie dla kampanii nie tylko w Southampton, ale także w Bournemouth i Andover. Odwiedzaliśmy i pisaliśmy emaile do naszych MP, wysyłaliśmy pytania do MEN-u, a także stawialiśmy pytania kandydatom do parlamentu z naszych okręgów wyborczych. Prawie każde dziecko naszej szkoły napisało list do Andrew Hall’a, Chief Executive Officer AQA, w których to przedstawiały powody, dlaczego uważają, że egzamin A-level z języka polskiego powinien być zachowany.

 

Jaka rola przypadła Pani?

– „Biegania po mieście” (śmiech!) z petycją w ręku, również pisania listów do rodziców i informowania nauczycieli drogą mailową na bieżąco o działaniach odnoście kampanii oraz o ilości zebranych przez nas podpisów. Najpierw zbierałam podpisy wśród znajomych, teraz docieram do bardzo wielu Polaków poprzez miejsca, w których się gromadzą.

 

Opłacało się. Liczba podpisów zebranych w Southampton jest imponująca…

– 16 kwietnia uzbieraliśmy liczbę 1208 podpisów. W tych dniach myślałam, że to już koniec naszej pracy, bo Macierz informowała nas w mailach i na swojej stronie, że dzień, do którego należy przesłać petycję, to 17 kwietnia.

 

Jednak to był tylko pierwszy termin nadsyłania podpisanych petycji, aby pracownicy PMS mogli przystąpić do liczenia i sprawdzania list.

– Tak właśnie, bo 10 kwietnia otrzymałam maila od Macierzy z informacją: „Nawet po terminie – nadal zbieramy! Prosimy Państwa, aby nie ustawali Państwo w zbieraniu podpisów również po tym wstępnym terminie. Jeśli nadal istnieje szansa uzyskania jeszcze większej ilości podpisów, prosimy kontynuować. 17.04.2015 jest pierwszym terminem, do którego prosimy przesłać wszystkie podpisy zebrane do tej pory. Będziemy mogli wtedy uporządkować i zliczyć zebrane dotąd podpisy.” Podali też liczbę dotychczas zebranych podpisów, było ich trochę ponad 14 tysięcy…

 

Zbyt mało?

– Byłam trochę zawiedziona, spodziewałam się dużo większej liczby, nie wiem jak dużej, ale niecałe 15 tysięcy odczułam jako porażkę. Jednak mail dawał mi nadzieję, że nie wszystko stracone. Pomyślałam: „Mamy czas”, nie wiedziałam tylko ile?

 

Nie poddała się Pani?

– 17 kwietnia miałam wizytę w salonie fryzjerskim. Ze strony Macierzy pobrałam druk petycji do wydrukowania i jadąc do salonu wzięłam kilka druków ze sobą. Miałam szczęście, żadna klientka salonu nie odmówiła podpisania petycji. Spędzając przyjemnie czas, od niechcenia, zebrałam 10 podpisów. Postanowiłam zaryzykować i poprosić właściciela o wsparcie. Nie odmówił. Zostawiłam 2 petycje w salonie. Samochód zaparkowałam na 4 godziny, miałam więc jeszcze niecałą godzinę. Postanowiłam spróbować szczęścia w sklepie. Stanęłam przy ladzie i zagadując klientów w ciągu 20 minut uzbierałam 15 podpisów. Niestety czas parkowania mi się kończył i musiałam wracać do samochodu. Ale petycje i tu pozwolono mi zostawić…

 

Potem były kolejne miejsca…

– Wracając do domu zajechałam do jeszcze jednego sklepu, w którym dużo wcześniej zostawiłam petycje, jeszcze przed Wielkanocą i tu otrzymałam kubeł zimnej wody na głowę: tylko 2 podpisy w ciągu 2-3 tygodni! Byłam rozgoryczona, zapytałam ekspedientkę, jak to możliwe, że ja w ciągu 20 minut zebrałam 15 podpisów, a ona w ciągu 2-3 tygodni, tylko 2. Przeprosiła mnie i powiedziała, że zupełnie wyleciało jej to z głowy. Tak jak i w poprzednim sklepie stanęłam przy ladzie i zaczęłam sama zbierać. Potem ta sama ekspedientka, moja kochana pani Edytka, tylko w ciągu 2 dni dostarczyła mi 56 podpisów i wciąż zaskakuje mnie kolejnymi podpisami.

Jeszcze tego samego dnia zadzwoniłam do dwóch nauczycielek z polskiej szkoły z prośbą o ponowny kontakt z księdzem, żeby po raz kolejny umożliwił nam zbieranie podpisów pod petycją po niedzielnych mszach o godz. 9.00 w Eastleigh i 13.00 w Southampton. Dziewczyny oczywiście wyraziły chęć pomocy, na mszę o godzinie 9.00 poszłam ja, a Ola i Ania tymczasem zebrały kolejną porcję podpisów po mszy o godzinie 13.00.

 

Tylko wzięcie sprawy w swoje ręce gwarantowało sukces?

– Pomału, w którymś momencie dotarto do mnie, że nikt nie zbierze podpisów za mnie. Jeżeli chcę, żeby ludzie zaczęli się podpisywać muszę sama do nich wyjść. Nie wszyscy czytają media elektroniczne, nie wszyscy interesują się na co dzień edukacją polonijna, co nie znaczy, że ten temat ich nie interesuje. To ja muszę do nich dotrzeć ze swoją petycją. Zaczęłam dosłownie wszędzie wypatrywać szyldów polskich sklepów. Zatrzymywałam się na cztero- lub dwugodzinnych niepłatnych parkingach, wbiegałam po kolei do sklepów, spędzałam albo po kilka godzin, albo kilkadziesiąt minut w każdym sklepie i zbierałam podpisy pod petycjami. Pomału zaczęłam zaprzyjaźniać się z ekspedientkami, wyczuwać nastroje klientów izaczęłam żonglować argumentami, nakłaniając coraz to nowe osoby do podpisów.

 

Jakie były reakcje Polaków?

– Na około 50 osób, tylko 1 osoba odmawiała podpisania petycji. Każdego dnia przybywało mi podpisów. Na dzień dzisiejszy w Southampton udało mam się zebrać ponad 2800 podpisów, ale wciąż zbieramy i proszę pamiętać, robię to nie tylko ja.

Mam wrażenie, że zaczyna to przypominać mały biznes. Każdego dnia staram się pozyskać nowy sklep, nowy salon fryzjerski lub kosmetyczny. Sama zbieram podpisy, jednocześnie prosząc ekspedientki, ekspedientów, fryzjerki, kosmetyczki o pomoc. I nierzadko ci właśnie ludzie proszą mnie, żebym przyszła następnego dnia do tego samego miejsca, aby nowa osoba, która jutro przejmie daną zmianę mogła bezpośrednio ode mnie usłyszeć o kampanii, że to właśnie ja, a nie oni, przekażę ideę kampanii najlepiej.

Mam nadzieję, że zaczynam być dobrym przykładem do naśladowania. Ludzie zaczęli wypytywać mnie, czy mam czyste druki petycji, wyrażają chęć pomocy, nawet niedawno miałam telefon od nowo pozyskanego pana do współpracy z pytaniem, do kiedy można zbierać podpisy. Zaczęłam drukować większe ilości petycji, żeby zawsze móc wręczyć plik osobie, która wyrazi chęć pomocy.

 

Wpłynęła Pani na postawę innych ludzi…

– Swoją chęcią zebrania jak największej ilości podpisów zaraziłam najlepszą przyjaciółkę mojej córeczki – Alicję. Teraz obie biegamy po mieście. Jak to mówi jeden pan, gdy widzi nas wbiegające do jego sklepu: ” no nareszcie coś się dzieje w mieście”. Alicja ma dopiero 14 lat, w następnym roku będzie zdawała GCSE z języka polskiego, potem planuje zdanie egzaminu A-level z języka polskiego.

 

A czy spotkała się Pani z jakimiś problemami podczas swojej pracy?

– Polacy nie zawsze znają swój adres zamieszkania, chociaż zdarzają się też i Anglicy, którzy mają ten sam problem. Wpisują nazwy ulic, które nie zawsze istnieją w rzeczywistości. Zaczęłam więc zabierać ze sobą mapę i często tuż po wypełnieniu rubryki „full address” sprawdzam, czy dana ulica istnieje i ewentualnie wspólnie razem korygujemy błędnie zapisane nazwy ulic.

W jednym ze sklepów jakiś chłopak odmówił mi podpisania petycji, poprosiłam go, żeby jak wróci do domu, wszedł na stronę Macierzy i przeczytał o kampanii. Jeszcze tego samego wieczoru wrócił do sklepu i złożył swój podpis.

 

Wykonuje Pani wspaniałą pracę na rzecz Polaków, czy otrzymuje Pani wsparcie?

– Dostaję ogromne wsparcie od ludzi. Z niezwykłą pomocą wychodzą Anglicy. Również moja rodzina i przyjaciele wspierają mnie w akcji. Stojąc w sklepach, salonach fryzjerskich i kosmetycznych często korzystam z gościnności właścicieli. Dziękuję im za to bardzo serdecznie. Dziękuję wszystkim, dzięki którym, aż tyle podpisów znalazło się pod petycją. Dzisiaj już mamy 3000 tysiące podpisów. Dziękuje wszystkim, którzy podpisali się pod petycją.

 

Dorota Zienkiewicz pracuje jako Bilingual Assistant w różnych typach angielskich szkół. Od 9 lat jestem wolontariuszką w Polskiej Szkole im. Fryderyka Chopina w Southampton. Prywatnie mama dwujęzycznych dzieci – Izabeli i Aleksandra.

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (2)

  1. To co robi Dorota dla naszych dzieci jest wspaniałe. Gorąco zachęcam ludzi do naśladowania tej wspaniałej kobiety. Która kocha uczyć i kocha Polskę.

  2. Ogromne Brawa!! dla Doroty!! Przyłączam się do opinii Marleny. To co Dorota robi dla dzieci jest wspaniałe!