27 sierpnia 2013, 09:37 | Autor: Elżbieta Sobolewska
Domowe uciechy i cechy polszczyzny

Ażeby milszą stała się uciecha,

Za cóż jej nie dać wdzięków i okrasy?

Każdą rzecz jakaś znamionuje cecha:

Na to są szlify, oliwki, kutasy..”

F.D. Kniaźnin (1750-1807)

 Jestem zadomowiony w Londynie od wieków, ale nigdy jeszcze nie przyszło mi do głowy, aby uważać się za londyńczyka (Londoner). Lublin jest moim rodzinnym miastem, więc jestem chyba lublinianinem, nawet jeśli brzmienie tej nazwy budzi we mnie podejrzenie, że może lepiej byłoby nazwać się lubliniakiem. Bądź co bądź, mieszkańcy stolicy mówią o sobie warszawianie, albo warszawiacy, a krakowianin potrafi nawet być tanecznym krakowiakiem, który śpiewa o sobie tajemniczo „krakowiaczek cija”. Przypomina mi to zabawny felieton Antoniego Słonimskiego w przedwojennych Wiadomościach Literackich, w którym twierdził, że „cija” jest formą czasownika „cijać” i ta czynność jest charakterystyczną cechą mieszkańców podwawelskiej metropolii. Jak to wygląda w praktyce mógłbym dowiedzieć się może od krakowiaka Jana Rokity, który podobno „cijał” w samolocie niemieckim, lecącym do jego rodzinnego miasta. Znajomy mieszkaniec Warszawy uświadomił mnie, że każdy kto mieszka w stolicy jest warszawianinem, ale warszawiakiem jest tylko ten, kto urodził się i wychował w syrenim grodzie.

Problemy z tego rodzaju nazewnictwem zaczynają szczerzyć kły, gdy chcę utworzyć taki osobisty rzeczownik od miejscowości z trudną nazwą w moim rodzinnym kraju lub poza Polską. Mój dziadek po kądzieli urodził się w łotewskiej stolicy Rydze, ale babcia zawsze mówiła o nim „Łotysz”, pewnie dlatego, że wahała się między ryganinem i rydzykiem.

Końcówka „-czyk” pasuje do takich miast jak Londyn, Nowy Jork, Teheran itp, ale Oslo może mieć tylko „mieszkańca Oslo”, chociaż Tokio ma tokijczyka i tokijkę, mimo że te „kijki” brzmią dość uciesznie. Miejscowości takie jak Gaza, Nairobi, Buenos Aires omijam szerokim łukiem, bo kuszą mnie dziwacznymi słowotworami jak gazaniec, nairobiarz i buenosaryjczyk.

Piękną cechą polskich miejscowości są często ukryte w nich zaginione słowa, będące korzeniem ich nazwy. Dzięki tej cesze (sic!) znalazłem takie słowa jak „ząbr – miejsce pobytu żubrów”, dziś miasto Zambrów na Mazowszu, które ma w herbie łeb żubra. Inne staropolskie słowo „żnieja – kobieta żnąca zboże” schowało się w mieście Żnin. W Kawęczynie na Pradze były kiedyś liczne gniazda „kawiąt – piskląt kawki. Tajemnicza Kcynia w woj. kujawsko-pomorskim zadziwia etymologów swoim podstawowym „Kc”, który jest albo szczątkową „kcą – szopą z desek” albo staropolskim słowem „kścieć – kwitnąć”. Kcyńska legenda głosi, że nazwa pochodzi od kotwicy, znalezionej w pobliskich bagnach. Jak dotąd, nie udało mi się odgrzebać korzeni takich nazw jak Grzeczna Panna (też na Kujawach), Sucha Psina (Opolszczyzna), Tumidaj (woj. łódzkie) i Żabojady (Warmia-Mazury), które musiały być założone przez francuskich emigrantów.

Stefan Grass

Przeczytaj też

Udostępnij

About Author

komentarze (0)

_